środa, 28 lutego 2018

Sztuczne rzęsy z Aliexpress

Sztuczne rzęsy z Aliexpress
Cześć :)

W ostatnim czasie znacznie ograniczyłam swoje zakupy na Aliexpress. Nie zamawiam już całej góry zbędnych drobiazgów tylko ograniczam się do przydatnych i ciekawych rzeczy, zrobiłam się też bardzo wybredna. W tym roku zdążyłam zamówić tylko 4 rzeczy, wśród nich były m.in. dwa opakowania sztucznych rzęs. Jeśli szukacie sztucznych rzęs które będą tanie i dobre to zapraszam do lektury.


Swoje pierwsze rzęsy z ali kupiłam dwa lata temu, byłam wtedy w fazie kupowania wszystkiego co kosztuje mniej niż 1$. Rzęsy okazały się bardzo ładne i dobrze wykonane, takie same jak można kupić w drogerii za kilkanaście zł. Od tamtej pory co jakiś czas zamawiam sobie nowe. Sztucznych rzęs nie używam na co dzień, zakładam je raczej na imprezy albo uroczystości. Jedna para wystarcza na kilka użyć, w czasie demakijażu delikatnie je odklejam, oczyszczam i chowam do pudełka.

Sztuczne rzęsy numer jeden zamówiłam z tego linku: https://goo.gl/qfkSzH , kosztowały 5,57 zł. Dotarły do mnie po 3 tygodniach, czyli dosyć szybko jak na standardy Aliexpress.

Rzęsy są bardzo miękkie i delikatne. Włosy są długie i gęste, na oku dają spektakularny efekt. Trzymają się bardzo dobrze na kleju Duo, bez problemu wytrzymają kilka-kilkanaście godzin. Musiałam je lekko przyciąć, bo były trochę za szerokie do mojego oka, ale mimo to wyglądają fantastycznie. Zdecydowanie polecam!



Sztuczne rzęsy numer dwa zamówiłam z tego linku: https://goo.gl/cbJE4G , kosztowały 3,48 zł, były więc tańsze. Czekałam na nie o tydzień dłużej niż na pierwszy zestaw. Jak widać są one nieco rzadsze, nie dają tak mocnego efektu, ale i tak mi się podobają. To co mi w nich nie pasuje to miękki pasek obklejony klejem. Musiałam się sporo namęczyć żeby usunąć nadmiar kleju. Rzęsy trudniej się aplikuje, ale nie jest to niemożliwe. Przy odrobinie wprawy można uzyskać bardzo dobry efekt.


 
Jak aplikować sztuczne rzęsy? Nie jest to wcale takie trudne, wystarczy nam klej do rzęs i odrobina cierpliwości. Ja polecam klej DUO, jest bardzo wydajny, nie podrażnia, po zaschnięciu jest niewidoczny. Jak dla mnie jest najlepszy. Na początku musimy przymierzyć rzęsy do oka i sprawdzić, czy nie są za szerokie, jak są to trzeba je przyciąć. Następnie smarujemy pasek cienką warstwą kleju i nakładamy rzęsy na lekko wytuszowane oko. Oczywiście rzęsy nakładamy na samym końcu makijażu.
Jak zdjąć sztuczne rzęsy? To też nie jest trudne, wystarczy delikatnie je odkleić. Nie musimy się obawiać że klej poskleja nasze naturalne rzęsy. W razie czego resztki kleju można z łatwością usunąć olejkiem, np. różanym Bielenda, o którym pisałam tutaj: OLEJEK RÓŻANY DO MYCIA TWARZY. Pamiętajcie tylko że rzęsy ściąga się na samym początku, dopiero potem usuwamy resztę makijażu. Sztucznych rzęs nie wyrzucamy, mogą nam posłużyć kilka razy. Trzeba je tylko delikatnie oczyścić z resztek kleju, można do tego użyć olejku albo płynu do demakijażu i patyczków kosmetycznych :)
Jak przechowywać sztuczne rzęsy? Najlepiej w pudełeczku w którym były kupione. Muszą być osłonięte od kurzu, poza tym nie wymagają żadnych specjalnych warunków.

Lubicie sztuczne rzęsy? Może macie swoje ulubione marki? Będzie mi miło jak zostawicie komentarz! Ja z czystym sumieniem mogę polecić rzęsy z aliexpress, szczególnie te z pierwszego linku - są świetne.

PS. Zapraszam na moje konto na IG, znajdziecie tam zapowiedzi postów i mnóstwo ciekawych zdjęć :)

sobota, 24 lutego 2018

Makeup Revolution Soph X - paletka idealna?

Makeup Revolution Soph X - paletka idealna?
Cześć :)

Od dłuższego czasu szukałam paletki kolorowych cieni, która by do mnie pasowała. Widziałam wiele fajnych paletek, ale żadna mnie nie zachwyciła, miałam wrażenie że nie będą mi pasować. W końcu któregoś dnia zobaczyłam piękną paletkę z Makeup Revolution i od razu zakochałam się w tych kolorach! Niestety była przez długi czas niedostępna w Polsce. Mogłam ją zamówić z UK, ale jakoś się do tego nie zabrałam. W końcu jednak udało mi się ją kupić, mam ją w domu i codziennie testuję. Jesteście ciekawi jak się sprawuje i czy warto ją kupić?



Jak widać na zdjęciu, paletka ma spore opakowanie. Wykonane jest z grubego plastiku, w środku ma duże, wygodne lusterko. Paletka ciężko się otwiera, nie wiem czy to norma czy mi się trafiło takie opakowanie. Chwilami mam wrażenie, że opakowanie może pęknąć, mam nadzieję że tak się nie stanie. W środku tradycyjnie znalazłam folię z nazwami cieni, nie było aplikatora.
Paletka zawiera 24 cienie, 14 matowych i 10 błyszczących. Kolory są dobrane w przemyślany sposób, praktycznie wszystkie do siebie pasują. Za pomocą jednej paletki możemy wykonać makijaż dzienny, wieczorowy, słaby, mocny, neutralny, kolorowy, możemy nawet wykonturować twarz. Paletka jest więc samowystarczalna ;) Pigmentacja jest rewelacyjna, z resztą  wiele osób ją chwali. Nawet jasne, matowe cienie dają rade. Poniżej macie swatche, jasne kolory są słabo widoczne ale to wina aparatu oraz tego, że mam bardzo suchą skórę. Kilka cieni wypróbowałam już na powiece i wyglądały bardzo dobrze.



Kolory (od dołu):

Penguin- biały mat,
Pancakes - jasny, beżowy mat,
Fairy Lights - jasny, lśniący cień (idealny do kącika oka),
Pink Champagne - szampański róż, błyszczacy cień,
Iced Coffee - matowy ciemny beż,
Cuppa Tea - jasny brąz,
Grow Old - miedź ze złotem, błyszczący,
Sparks Fly - różowo złoty, błyszczący,
Smokey Bronze - błyszczący brąz,
Mixed Berries - metaliczny fiolet (mój ulubiony),
Tiramisu - ciepły, matowy brąz,
Peaches - brzoskwiniowy mat,


Cloudberry - jasny, matowy pomarańcz,
Pumpkin - ceglany mat,
Pine Tree - błyszcząca zieleń z brązem,
Petrol - szarość z odcieniem niebieskiego ,
Pug – matowy khaki,
Danger – matowy  kasztanowy,
Strawberry Sweets – matowy róż,
Festive Flame – miedziany ciemny, cień błyszczący,
Cooper Coin – miedź, cień błyszczący,
Mug Cake – ciemny, ciepły brąz,
Rosewood – ciemny, zimny brąz,
Nightmare – czarny mat.

W pierwszej kolejności postawiłam na coś różowego - wypróbowałam połączenie Pink Champagne, Strawberry Sweets i  Mixed Berries. Do tej pory używałam głównie neutralnych cieni, więc bałam się trochę że efekt będzie fatalny. Na szczęście okazało się, że cienie są bardzo łatwe w użyciu. Dobrze się rozcierają, nie robią plam, łatwo je nałożyć. Nie mam bazy pod cienie więc nałożyłam je na sam podkład, trzymały się idealnie przez jakieś 9 godzin, później musiałam je zmyć. Wieczorem oglądałam cały makijaż  i oczy wyglądały idealnie, cienie nie zebrały się w załamaniu powieki ani nie wytarły.



Podsumowując, paletka Soph X jest jedną z moich lepszych paletek. Wyróżnia się idealnie dobranym zestawem kolorów, trwałością i wysoką jakością. Jedyny minus jaki póki co znalazłam to ciężko otwierające się opakowanie.
Paletkę można kupić na stronach różnych drogerii internetowych, ja kupiłam ją na ekobieca, kosztuje ok. 50 zł.
Jeśli chcecie przeczytać moją recenzję innych produktów MUR to zapraszam tutaj: KLIK

Co sądzicie o tej paletce, też jesteście nią zachwyceni? Czy może wolicie coś innego w makijażu oka? :)



czwartek, 22 lutego 2018

Vogue Polska - czy warto kupić pierwszy numer pomimo okładki?

Vogue Polska - czy warto kupić pierwszy numer pomimo okładki?
Cześć :)

Jak już wszyscy pewnie wiedzą, od niedawna można kupić pierwszą edycję Vogue Polska.  
Vogue uznawany jest za najważniejsze kobiece czasopismo w świecie mody. Wydawany jest w 23 krajach, pierwszy numer pojawił się już w 1892 roku (w XIX wieku!). Nie jestem wielką pasjonatką mody, ale uznałam że pierwszy numer naszego wydania mogę przeczytać, z czystej ciekawości. Gazetę kupiłam w Empiku, sądząc po Waszych pytaniach na IG o to gdzie ją dorwałam stwierdzam że chyba załapałam się na jakiś ostatni dostępny numer :D Rzeczą która wzbudziła największe kontrowersje była okładka i to właśnie od niej zacznę.



Okładkę widzieli już chyba wszyscy - przekrzywiony, zasnuty smogiem Pałac Kultury i dwie modelki w dziwnych pozycjach. Moja pierwsza myśl - "o, komuś upadł aparat i w locie zrobił zdjęcie". Okładka nie zrobiła na mnie dobrego pierwszego wrażenia, wygląda mrocznie, ciemno i ponuro, czuć w niej ducha komunizmu, a przecież te czasy to już przeszłość. Autorem zdjęcia (oraz sesji zdjęciowej dostępnej w środku czasopisma) jest Juergen Teller. Przekrzywienie zdjęcia było oczywiście celowym zamiarem fotografa, ale to nie zmienia faktu że mi się to nie spodobało. Teraz, jak tak sobie patrzę na tą okładkę od dłuższego czasu mam o niej nieco lepsze zdanie. Z całą pewnością jest niebanalna i oryginalna, rzuca się w oczy (a okładka powinna się rzucać) i sprawia, że o czasopiśmie mówi się coraz więcej. Myślę więc że Vogue wcale nie wyszedł źle na tej okładce.
Słyszałam kilka opinii o tym, że ktoś nie kupił gazety bo okładka jest brzydka. Uważam, że to lekka przesada i jeśli ktoś jest zainteresowany tematyką mody to nie powinien zwracać na to uwagi. Gazeta ma 360 stron, w środku jest wiele innych, pięknych zdjęć, ja bym z nich nie rezygnowała z powodu okładki.


No właśnie, wiele pięknych zdjęć... co znajdziemy w środku?

1. Reklamy!!! Reklam jest dużo, bardzo dużo. Pierwsze kilka stron, jeszcze przed spisem treści, to same reklamy domów mody. Nie wyglądają źle, są zrobione z klasą. Potem jest już niestety coraz gorzej. W środku znajdziemy reklamy luksusowych marek ale też sieciówek (np. H&M, Reserved), firm kosmetycznych, biżuterii... O ile niektóre reklamy są zrobione z gustem i pasują do pisma, o tyle większość wygląda słabo. Z założenia Vogue miało być pismem luksusowym, a tymczasem reklamują wszystko co popadnie. Szczytem wszystkiego jest wklejona reklama Ferrero Rocher i wklejony katalog Sephory. Nie da się tego odkleić bez niszczenia gazety. Za to Vogue ma u mnie wielki minus.

 

2. Doniesienia ze świata mody, kultury, relacje z pokazów mody, przedstawienie kilku projektantów. Całkiem fajne, tylko trochę krótkie (i poprzeplatane reklamami).


3. Kilka ciekawych artykułów i wywiadów - fajne, ale trochę za mało.

4. Zdjęcia z sesji fotograficznych - to mi się chyba najbardziej podoba. Zdjęcia są w większość bardzo ładne, zdecydowanie do mnie przemawiają. Jedyne co mi się nie podoba to sesja Anji Rubik. Anja na ziemniakach, na kapuście, z maszyną do czyszczenia podłogi, na głowie... co to jest? :D Miało być oryginalnie ale dla mnie wyszło to tak, jakby zupełnie nie mieli pomysłu co by tu zrobić i kombinowali na siłę.

To zdjęcie mi się akurat podoba:

A tego nie ogarniam :D

 
Zdjęcie Katarzyny Nosowskiej - moim zdaniem wygląda cudownie:
 
W magazynie znalazły się nawet zdjęcia rzeczy, które najbardziej spodobały się Juergenowi Tellerowi w czasie wizyty w Polsce. Chociaż zdjęcia nie wyglądają na dzieło wybitnego fotografa to są na swój sposób urocze:
 
Podsumowując, jestem średnio zadowolona z Vogue Polska i nie wiem, czy kupię je ponownie. Znalazłam w nim kilka ciekawych, inspirujących rzeczy, ale ta ilość reklam jest przytłaczająca. Myślę, że gdyby wywalić wszystkie reklamy to by zostało z 50 stron. Nie żałuję zakupu ale kolejny numer przejrzę przed zakupem, jeśli ilość reklam będzie nadal tak wielka to chyba zrezygnuję.

Kupiliście pierwszy numer Vogue czy odpuściliście? Co o nim sądzicie? Zapraszam do dyskusji :)

czwartek, 15 lutego 2018

Krem do rąk w piance?

Krem do rąk w piance?
Cześć :) 

Pamiętacie moją wycieczkę do Berlina? Pisałam o niej TUTAJ. Jedną z rzeczy które kupiłam były pianki do dłoni Balea, na które polowałam odkąd się pojawiły w sprzedaży. Po pół roku używania w końcu postanowiłam o nich napisać kilka słów :) 
Jak zobaczyłam je pierwszy raz w internecie to od razu postanowiłam je wypróbować. Uwielbiam kosmetyki które mają ładne opakowania, firmę Balea znałam od dawna, więc pianki od razu znalazły się w moim koszyku. Nie mogłam się doczekać pierwszych testów więc jeszcze w busie nałożyłam je na dłonie :)


Pianki są w dwóch wersjach: cake pop (czekolada) i raspberry party (malina). Jak już wspomniałam kosmetyk ma formę pianki, wygląda trochę jak bita śmietana. Taką piankę nakładamy na dłonie, smarujemy i czekamy aż się wchłonie. Tutaj zauważyłam pierwszą wadę - niestety pianka jest tak jakby nieco wodnista. Na początku wygląda normalnie, ale po rozsmarowaniu jej na dłoni mam wrażenie, że są one lekko wilgotne. Prawdopodobnie wynika to z formy kosmetyku, nie może on być zbyt tłusty. Dlatego pianki nadają się raczej na lato niż na zimę, są bardzo lekkie. Nawilżenie jest zauważalnie mniejsze niż w przypadku tradycyjnego kremu do rąk.


Plusem natomiast jest zapach. Obie pianki pachną cudownie, czekoladowa przypomina mi budyń, natomiast malinowa pachnie jak świeże maliny.
Opakowanie pianki jest wygodne, jest też dosyć spore, więc kosmetyk wystarczy na długo. Ja mam je od pół roku i nie zauważyłam żeby się już kończyły.
Podsumowując, mam mieszane uczucia co do tych pianek. Miałam do nich wielkie oczekiwania i może przez to się nimi częściowo rozczarowałam. Nawilżenie nie jest zadowalające, ale też nie mogę powiedzieć że kosmetyk zupełnie nie pomaga. Plusem jest piękny zapach i ładne opakowanie. Jako gadżet albo dodatek do prezentu kosmetyki Balea są bardzo fajne :)
Pianki kupicie w niemieckim DM albo w polskich sklepach internetowych, w DM kosztowały ok. 1,5-2 euro.


Lubicie tego typu kosmetyki? Może znacie inne, nietypowe kremy? 
Będzie mi miło jeśli zostawicie po sobie komentarz :) 

wtorek, 13 lutego 2018

denko styczeń 2018

denko styczeń 2018
Cześć :)

Z małym poślizgiem, ale w końcu prezentuję Wam styczniowe denko.  W zeszłym miesiącu udało mi się pozbyć całej góry kosmetyków. Dokończyłam to co było na dnie, zrobiłam przegląd i wywaliłam stare i zużyte produkty. Niektóre rzeczy zalegały w mojej szafce od dawna, więc już najwyższa pora aby się tego wszystkiego pozbyć.


1. Żele pod prysznic: Le petit maresillais, Treaclemoon, Isana i Yves Rocher. Treaclemoon był zdecydowanie moim ulubieńcem, kocham ten zapach - pachnie jak cola :) Z pewnością kupię go ponownie. LPM również pachniał bardzo ładnie, kwiat pomarańczy to coś co zdecydowanie mi pasuje. Isana była zdecydowanie najgorsza, lubię żele tej marki ale akurat ten miał okropny zapach i wodnistą konsystencję. Natomiast na uwagę zasługuję YR, żel jest maleńki ale wystarcza na bardzo długo. Zapach nie mój, ale dostałam go gratis więc nie narzekam :)


2. Kosmetyki do ciała: Balea, Yves Rocher, Farmona. Tutaj trochę poszalałam, produktów jest zdecydowanie więcej niż w zeszłym denku, ale to przez to że pozbyłam się kilku rzeczy które czekały na dnie szafy. Zużyłam jeden żel do golenia (Balea, wersja grejpfrutowa - pachniał świetnie), piankę do rąk Balea,  mini balsam no name i dezodorant Balea. Wywaliłam resztkę balsamu YR i olejek do masażu Farmona (niestety się przeterminowały).


3. Kosmetyki do twarzy: Nacomi, Nivea, Bielenda, Vianek, Balea, Garnier. Czarne mydło zużyłam do końca, ale raczej do niego nie wrócę - nie widziałam specjalnych efektów po jego zastosowaniu, w sumie to po zużyciu całego opakowania nie umiem powiedzieć czy w czymś mi pomogło. Inaczej sprawa ma się z drugim kosmetykiem Nacomi, czyli naturalnym masłem shea. Stosowałam je w zasadzie do całego ciała, dobrze nawilżało, natłuszczało i łagodziło podrażnienia po depilacji. Masełka do ust były już na wykończeniu od dawna, wyrzuciłam je z uwagi na termin ważności. Krem Vianek to już moje 3 albo 4 opakowanie, na pewno kupię ponownie! Szykuję dla Was post na jego temat więc niedługo dowiecie się za co go tak lubię :)
Z maseczek byłam raczej zadowolona. Bielendę i Garniera wypróbowałam już kiedyś, obie spisały się znakomicie. O maseczce z pandą niedługo przeczytacie na blogu. Natomiast maska żelowa okazała się niewypałem (może o niej też napiszę?).


4. Kolorówka - Loreal, Maybelline, Boujouris, Max Factor, Rimmel, Skin79, Renovital. Tutaj zdecydowanie widać efekty moich kosmetycznych porządków - podkład Maybelline, krem CC i tusze do rzęs były już na wykończeniu. I tak ich nie zużyję, więc nie ma co ich trzymać. Pozbyłam się też henny do brwi marki Renovital, była ona moim wielkim rozczarowaniem. Zapowiadała się fajnie - wygodny aplikator, kosmetyk wielokrotnego użytku... ale niestety okazało się, że henna po prostu nie działa. Ledwo co zabarwiła włoski, w dodatku po dwóch dniach nie widziałam żadnego efektu, wszystko się zmyło.
Dużym zaskoczeniem była dla mnie próbka kremu BB Skin79 - myślałam, że jest on ciemniejszy i bardziej żółty, okazał się jednak bardzo jasny. Jest chyba jaśniejszy od wersji różowej. Ostatnim kosmetykiem z kolorówki jest puder Rimmel, jak dla mnie niezastąpiony :)


5. Kosmetyki do włosów: Isana. Tutaj nie poszalałam, zużyłam tylko lakier do włosów. Był już od dawna na wykończeniu, ale że używam go rzadko to wystarczył mi na bardzo długo. Oczywiście skończył się w momencie kiedy postanowiłam w końcu zrobić sobie jakąś ambitniejszą fryzurę ;)


Podsumowując, jestem całkiem zadowolona z tego denka. Pochwalę się Wam że w styczniu kupiłam sobie tylko tusz do rzęs, nie skusiłam się na żadną super promocję, nie powiększyłam moich (i tak już dużych) zapasów kosmetycznych. W tym miesiącu moje zapasy jednak trochę się powiększą, więc możecie się spodziewać recenzji kilku nowości kosmetycznych. Tymczasem cieszę się ze zrobienia sobie miejsca w szafce z kosmetykami :)
Jak podoba Wam się to denko? Któryś kosmetyk Was zainteresował?

Będzie mi bardzo miło jeśli zostawicie po sobie komentarz, chętnie zajrzę też na Wasze blogi :) 

niedziela, 11 lutego 2018

Ulubione dodatki do kąpieli

Ulubione dodatki do kąpieli
Cześć :)

Czy Wam też ostatnio tak szybko leci czas? Dopiero zaczął się miesiąc, jeszcze nie zdążyłam podsumować denka a tu już 1/3 miesiąca za nami. Ale spokojnie, o denku nie zapomniałam, projekt jest w trakcie realizacji - zdradzę już że w tym miesiącu denko będzie wyjątkowo duże ;) Za to na dzisiejszy wieczór mam dla Was krótki wpis o ulubionych produktach do kąpieli.
Przy okazji ostatnich porządków kosmetycznych znalazłam całkiem sporą kupkę kąpielowych dodatków, pomyślałam więc że zrobię o nich mały post. Na co dzień raczej preferuję prysznic, jednak kiedy mam trochę więcej czasu i chcę się zrelaksować po cięższym dniu chętnie biorę kąpiel. Obowiązkowo używam wtedy jakiś dodatkowych umilaczy.


Lubię różnorodność, dlatego zwykle kupuję kilka małych opakowań niż jedno wielkie. Mogę wtedy wybierać spośród wielu zapachów, nie muszę się ograniczać. Sole zwykle kupuję w DM, niemieckim Rossmannie albo w drogeriach internetowych - niestety w naszym Rossmannie nie ma tak dużej różnorodności, mam wrażenie że ciągle widzę tam to samo. Nie mam swojej ulubionej marki, myślę że wszystkie sole z poniższego zdjęcia są porównywalne. Różnią się głównie zapachami i opakowaniami. Najczęściej sięgam po marki takie jak Balea, Dresdner Essenz, Isana i Kneipp,Ostatnio skusiłam się też na nowość, czyli sól do kąpieli Treaclemoon. Pachniała cudownie :)
Przy wyborze soli zwracam uwagę nie tylko na zapach ale też na opakowanie. Spójrzcie na zdjęcie - niektóre produkty wyglądają po prostu uroczo (np. reniferek - cudo).


Z kąpielowych dodatków bardzo lubię też kule do kąpieli. Mają ładne zapachy i często mają właściwości pielęgnujące. Obecnie korzystam z kul które dostałam na święta, niestety nie działają one zbyt dobrze (za to opakowanie mają 11/10). Najrzadziej sięgam po płyny do kąpieli, ten co widzicie na zdjęciu jest z Farmony, jego również dostałam na święta. Największy jego plus w stosunku do soli to to, że robi całą górę piany. Pachnie gumą balonową, ale niestety zapach jest mało intensywny. Na szczęście piana mi to wynagradza :)




Lubicie takie dodatki do kąpieli? Macie swoje ulubione produkty? 
Będzie mi miło jak zostawicie po sobie jakiś ślad, na pewno do Was zajrzę :)

środa, 7 lutego 2018

Bielenda, serum z serii Zielona Herbata

Bielenda, serum z serii Zielona Herbata
Cześć :)

Stosujecie w swojej codziennej pielęgnacji serum do twarzy? Ja o istnieniu takiego kosmetyku dowiedziałam się stosunkowo niedawno, bo dopiero dwa lata temu. Od tamtej pory wypróbowałam ich kilka, zarówno naszych jak i koreańskich, wszystkie sprawdziły się równie dobrze. Obecnie używam serum z Bielendy i to właśnie o nim będzie dzisiejszy wpis.
Nie ma dokładnej definicji serum. Z założenia jest to produkt o lekkiej, prawie płynnej konsystencji i bogatszym składzie niż kremy. Zaleca się stosować go kilka razy w tygodniu, ale można to robić również codziennie.
Serum które obecnie używam to Zielona Herbata od Bielendy. Kusiło mnie ono już od dawna, a dzięki pewnej uprzejmej osobie mam w końcu okazję do jego przetestowania <3


Serum zamknięte jest w małej, szklanej buteleczce. Pojemność to zaledwie 15 ml, ale wystarcza na długi czas, po ponad miesiącu ledwo widzę ubytek. Opakowanie zawiera wygodną pipetę, za pomocą której możemy w łatwy sposób nanieść serum na twarz. Buteleczka wygląda elegancko, aż miło się po nią sięga.

Według producenta, serum przeznaczone jest do skóry mieszanej. Reguluje ono pracę gruczołów łojowych, nawilża skórę, przyspiesza regenerację naskórka, działa antybakteryjnie i tonizująco, ma więc całkiem sporo funkcji.

Co znajdziemy w składzie?
  • olejek z drzewa herbacianego - ma działanie antybakteryjne
  • azelogicynę - nawilża, rozjaśnia, działa antybakteryjnie
  • witaminę C - rozjaśnia
  • kwas migdałowy - łagodnie złuszcza skórę
  • witaminę B3, czyli niacynę - działa antyoksydacyjnie i przeciwtrądzikowo
Skład jest więc całkiem bogaty :)


Serum stosuję od kilku tygodni (ok. 5-ciu). Używam go zwykle 4-5x w tygodniu, w dniach w których go nie używam zwykle robię maseczki.  Próbowałam go nakładać rano, pod makijaż i wieczorem, za każdym razem spisywał się tak samo. Serum wchłania się błyskawicznie, już po kilku chwilach nie ma po nim śladu. Aplikacja jest wygodna, wystarczy nanieść kilka kropel kosmetyku na oczyszczoną skórę, następnie rozmasować ją dłońmi i delikatnie wklepać w skórę. Jedyne co mi przeszkadza podczas aplikacji to zapach. Serum pachnie oczywiście zieloną herbatą, co niestety nie przypadło mi do gustu, zdecydowanie nie jest to mój ulubiony aromat. Na szczęście już po kilku chwilach zupełnie go nie czuć.
Tuż po aplikacji trudno zauważyć jakiekolwiek efekty, jednak przy dłuższym stosowaniu są już one widoczne. Serum odżywia skórę, sprawia, że jest pełna blasku. Po tych kilku tygodniach mam wrażenie, że moja skóra wygląda na zdrowszą. Kilka drobnych przebarwień zniknęło, co też jest zasługą serum. Efekty są wyraźnie widoczne, co więcej są długotrwałe, nie znikają w kilka godzin po aplikacji. Nie zauważyłam natomiast mniejszego wydzielania sebum, wszystko jest tak jak było - moja skóra przetłuszcza się w okolicy strefy T.

Podsumowując, serum Zielona Herbata z Bielendy jest całkiem przyjemnym produktem. Musimy pamiętać o regularnym stosowaniu, bo dopiero wtedy przynosi on efekty. U mnie sprawdził się dobrze, z chęcią wypróbuję też inne warianty serum z Bielendy.

Znacie to serum? Może macie inny kosmetyk z tej serii?

Na koniec mała uwaga odnośnie odmiany słowa serum. Według SJP jest to słowo nieodmienne, dlatego właśnie tak go używałam w tym wpisie. Mam nadzieję, że nigdzie nie popełniłam żadnego błędu ;)


Obsługiwane przez usługę Blogger.
Copyright © 2016 Jednafiga Blog , Blogger