piątek, 29 września 2017

paletka Sleek Au Naturel

paletka Sleek Au Naturel
Paletka cieni do powiel Sleek Au Naturel, wygrana przeze mnie w konkursie Dresscloud. Paletka zawiera 12 cieni w odcieniach brązowych i szarych. Wygląda bardzo ładnie, od razu mi się spodobała :) 
Opakowanie jest niewielkie, ale eleganckie. Ładne, czarne, matowe pudełko z lusterkiem w środku. Byłam trochę zaskoczona jego rozmiarem - do tej pory używałam głównie MUR, cienie Sleek są znacznie mniejsze. Do wyboru są kolory matowe i błyszczące. W opakowaniu jest też wygodny aplikator do cieni.
Od razu zabrałam się za testowanie cieni, no i tutaj pojawił się pierwszy zawód - te jasne mają praktycznie zerową pigmentację. Na dłoni widać kolorki, pierwsze 6 z lewej to górny rząd (niektórych praktycznie nie widać...), natomiast kolejna szóstka jest już lepiej widoczna, jest to dolny rząd. Ciemne odcienie niestety mi się osypywały, było to widać zwłaszcza przy aplikacji pędzelkiem, ale oczywiście postanowiłam dać paletce szansę. 
Nie jestem jakąś makijażową ekspertką, ale coś tam za pomocą cieni umiem zrobić, umiem też poznać które cienie mają dobra pigmentację, a które słabiutką. No i niestety, te nie są dobre. Słabo mi się rozcierały, jasnych praktycznie nie było widać, natomiast ciemne w czasie aplikacji osypywały mi się na twarz. Coś tam udało mi się za ich pomocą wyczarować, ale efekt był marny, w końcu poprawiłam wszystko paletką z MUR. Po kilku godzinach zauważyłam, że ciemniejsze cienie po prostu wyblakły i osypały do reszty, były zupełnie nietrwałe. Na Wizazu przeczytałam w jednej opinii, że pomimo użycia różnych kolorów cieni, efekt końcowy na oku wygląda tak, jakbyśmy użyli jednego cienia. No i coś w tym jest, na powiece nie było widać żadnych różnic między różnymi cieniami.
Jak dla mnie paletka Sleek jest po prostu słaba. Nie skreślam jej, na pewno będę się nią jeszcze bawić, ale póki co czarno to widzę. No trudno, cieszę się mimo to że mogłam ją wypróbować. Miałam sama ją kupić, ale dzięki temu, że dostałam ją od Dresscloud nie płaczę teraz nad zmarnowanymi pieniędzmi. Przykro mi tylko, że musze wystawić negatywną ocenę paletce, którą w sumie dostałam. Ale mam nadzieję, że jeszcze znajdę jakiś sposób żeby ją wykorzystać .

Macie tą paletkę? Jeśli tak, to dajcie znać co o niej sądzicie :) 



Zapraszam na mojego instagrama: https://www.instagram.com/jednafiga_blog/

poniedziałek, 25 września 2017

Primark, DM i Muller, czyli nowości zakupowe :)

Primark, DM i Muller, czyli nowości zakupowe :)
Witajcie :) Ostatnim razem opisywałam Wam moją krótką wycieczkę do Berlina, dzisiaj przyszła pora na przegląd przywiezionych nowości :)

Będąc w Berlinie odwiedziłam w sumie 4 sklepy: DM, Muller, Primark i Rewe. Zakupy uważam za udane, chociaż gdybym mogła to bym kupiła jeszcze trochę  (a wcale mało nie miałam, zwłaszcza że musiałam to wszystko nosić :D ). 

Primark


Nie ukrywam, że bardzo zależało mi na wizycie w tym sklepie. Od dawna oglądałam różne perełki marki Atmosphere, aż w końcu doczekałam się osobistej wizyty w sklepie. Wybrałam ten przy Alexanderplatz, akurat miałam tam bliżej. 
Sklep ma 3 piętra, a w środku trzeba się spodziewać tłumów. Ja byłam w środku tygodnia, a ludzi było na prawdę sporo. Byli tam głównie obcokrajowcy, spotkałam też Polaków. Kolejka do kasy może przerażać, ale ponieważ na każdym piętrze jest otwarte kilka kas to nie trzeba długo czekać. Ja w kolejce stałam dosłownie minutę, a przede mną było kilka osób.
Sklep trochę rozczarował mnie niewielkim wyborem artykułów do domu, oprócz świeczek praktycznie nic nie było. Ale poza tym w środku znalazłam całą masę perełek, gdybym mogła to bym chyba pół sklepu wyniosła :D 
W sklepie kupiłam: 
- klasyczne jegginsy (7 €)
- dwie pary skarpetek Pusheen (mój najlepszy zakup <3) (3,5 i 4 €)
- kosmetyczkę w kwiaty (2 €)
- małą świeczkę (1 €)
- zimową czapkę (3 €)

Muller

Z tą drogerią miałam spory problem - nie mogłam jej znaleźć, jak się potem okazało była ona pod ziemią i dlatego mój GPS wskazał ją na środku trawnika :D 
W każdym razie jak już w końcu trafiłam do niej, od razu ruszyłam na poszukiwania nowości z Treaclemoon. Bardzo chciałam żel o zapachu śliwek albo białej czekolady, niestety jej nie znalazłam. Ale na pocieszenie znalazłam dwie miniatury balsamów z tej firmy - lychee i watermint. Do tego wzięłam też żel Dush Das o zapachu egzotycznym (z flamingiem na opakowaniu <3), cztery umilacze kąpieli i śliczną maseczkę z jednorożcem. No dobra, przyznaję - maseczkę wzięłam ze względu na jednorożca, ale na pewno ją wypróbuję i sprawdzę, jak działa :) 

DM

Ten sklep wręcz uwielbiam, bardzo żałuję, że nie ma go w Polsce. Ceny są bardzo niskie, ja bhym je porównała z naszym Rossmanem. Ceny produktów Balea zaczynają się od 40-50 centów (maseczki i sole do kąpieli), żele pod prysznic kosztują 0,5 €, pianki do ciała 2 €, kremy do rąk i balsamy 1 €. Więc jak widać nie jest tam wcale drogo. Ja polowałam głównie na produkty Balea, ale wpadło mi w ręce też kilka innych rzeczy, w tym chusteczki nawilżane Nivea, wersja z flamingiem :D 

W sklepie kupiłam: 
- nawilżane chusteczki Nivea, w wersji z flamingiem 
- chusteczki do demakijażu z aktywnym węglem, Balea
- dwie maseczki Balea
- dwie pianki do dłoni Balea
- piankę do mycia dłoni Balea
- balsam z flamingiem Balea
-szampon z wersji egzotycznej Balea
- żel pod prysznic z leniwcem Balea
- krem do rąk Balea
- 3 pianki do mycia ciała Balea
- balsam w piance Balea
- woda w sprayu Balea
- żel do golenia Balea
- dwie sole do kąpieli Balea
- sól z reniferem Kniepp 


Jak widać było tego sporo, a to przecież nie wszystko, w końcu nie mogłam odpuścić zakupów w sklepie spożywczym :D

Rewe

Swego czasu miałam okazję posiedzieć w Niemczech nieco dłużej. Zakupy spożywcze robiłam w różnych marketach, ale szybko upodobałam sobie Rewe, było trochę podobne do naszej Biedronki. Ceny są przyzwoite, można tu znaleźć wiele ciekawych rzeczy. Ja skusiłam się głównie na żelki Katjes (80 centów za opakowanie), Haribo (65 centów za opakowanie), do tego wzięłam Nutellę (nie pamiętam ile kosztowała, wydaje mi się że coś koło 3,5 albo 4,5 € za opakowanie 700g) i kilka innych rzeczy. 

Co najbardziej opłaca mi się kupić w Niemczech? 

Jak myślę o zakupach u naszych zachodnich sąsiadów od razu mam w głowię DM i kosmetyki Balea. Po nie sięgam za każdym razem, kiedy mam do tego okazję. Są dobrej jakości, tanie, mają dobre działanie, ładne opakowania, przyjemne zapachy... mogłabym tak wymieniać dalej, ale nie widzę takiej potrzeby - już niedługo pojawi się wpis o kosmetykach tej marki, zapraszam do obserwowania bloga :) 
W Niemczech lubię też kupować chemię, jest dobrej jakości i w korzystnej cenie. Tym razem na nic się nie skusiłam, bo byłam busem, ale jak pojadę autem to na pewno zrobię zapasy. Lubię tam też kupować słodycze, wiele rzeczy jest niedostępnych w Polsce, poza tym ceny często są lepsze. Zdaniem moim i kilku osób Nutella z Niemiec smakuje jakoś inaczej, jest tam też tańsza. 
Czego się nie opłaca kupować w Niemczech? Na pewno tych rzeczy, które są dostępne u nas w podobnej lub niższej cenie :D  Czy opłaca się jechać do Berlina na same zakupy? Trudno powiedzieć, jakbym miała jechać tylko po zakupy to chyba bym nie pojechała. 

Podsumowując, zakupy uważam za udane, ale były one tylko miłym dodatkiem do świetnej wycieczki :) 
Co byście kupiły na takiej wyprawie? Dajcie proszę znać w komentarzu :) 


sobota, 23 września 2017

Czy warto zamawiać kosmetyki z Korei?

Czy warto zamawiać kosmetyki z Korei?
Od ponad roku interesuję się koreańską pielęgnacją skóry. W związku z tym od czasu do czasu kupuję koreańskie kosmetyki, przeważnie bezpośrednio z Korei. Zamawiając produkty z Korei mam większy wybór, poza tym ceny są znacznie niższe, nawet po doliczeniu kosztów wysyłki. Na przesyłkę zwykle czekam 7-14 dni, więc nie tak długo :) 
Swoje pierwsze w życiu zamówienie złożyłam w sklepie RoseRoseShop na Ebayu (KLIK), możecie je zobaczyć na powyższym zdjęciu .  Nie pamiętam już dokładnych cen, ale maski w płacie były znacznie tańsze niż w Polsce, za to puder panda nie był dostępny w Polsce. Kosmetyki są oryginalne, nie są to podróbki. Sklep działa cały czas, można tam znaleźć bardzo fajne cudeńka. Jak większość koreańskich sklepów na Ebayu RoseRoseShop oferuje darmową dostawę do Polski. Zapłacić można kartą lub przez PayPal, nie ma z tym żadnego problemu. Kosmetyki przychodzą ładnie zapakowane, niestety sklep skąpi próbek -  szkoda, bo zawsze się cieszę kiedy mogę coś przetestować. 
Drugie zamówienie złożyłam w sklepie Cosmeticmarket2012, również na Ebayu (KLIK). W tym przypadku przesyłka również dotarła bardzo szybko, po kilku dniach była już u mnie. Wszystko przyszło ładnie zapakowane, sprzedawca dorzucił też kilka próbek. Produkty oczywiście były oryginalne.
Kolejne zamówienia składałam w sklepach Bringbringshop (KLIK), Beautynetkorea (KLIK) i Seoulcosmetics (KLIK). Podobnie jak w poprzednich przypadkach, tutaj też kosmetyki przyszły szybko i bezproblemowo.Najbardziej martwiłam się o zamówienie próbek kosmetyków Tonymoly z serii Pokemon, wybrałam sprzedawcę, który miał nieco mniej komentarzy (KLIK). Na szczęście wszystko dotarło na czas, bez żadnych nieprzyjemności.

Czy warto zamawiać na Ebayu?

Pewnie, tylko trzeba wybrać sprawdzonego sprzedawcę. Najpierw należy się upewnić, że towar jest wysyłany z Korei, potem trzeba zerknąć na komentarze. Jeśli widzimy konto, które wystawia setki albo tysiące kosmetyków, z wysyłką z Korei i tysiącem komentarzy to możemy śmiało zamawiać. W razie potrzeby Ebay oferuję ochronę kupujących, nie wiem w jaki dokładnie sposób ona działa (na szczęście nie musiałam z niej korzystać) ale z tego co słyszałam nie ma problemu z odzyskaniem pieniędzy za nieotrzymane zamówienie. 

Jak nie Ebay, to gdzie indziej można zamówić kosmetyki? 

Poza Ebayem złożyłam raz zamówienie w sklepie roseroseshop.com. Minusem była płatna przesyłka (ja płaciłam 17$ za poniższe zamówienie), ale za to ceny sa zdecydowanie niższe niż te na Ebayu. Jest też większy wybór produktów, a maski w płacie nie są sprzedawane w trójpakach, tylko jako pojedyncze sztuki. Zamówienie opłaciłam za pomocą PayPal, wysyłka była rejestrowana i dotarła w kilka dni. 
Jest jeszcze cała masa innych sklepów, z których jednak jeszcze nic nie zamawiałam. Jak tylko coś zamówię to od razu się pochwalę :) 
Zamawiacie coś z Korei? Może wolicie polskie sklepy? Dacie znać w komentarzu :)

Zapraszam wszystkich na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/jednafiga/, jak będzie 100 polubień to zrobię rozdanie :)

środa, 20 września 2017

Poznań - Berlin w jeden dzień, czyli krótka podróż po stolicy Niemiec

Poznań - Berlin w jeden dzień, czyli krótka podróż po stolicy Niemiec
Od dawna marzyła mi się wycieczka do Berlina. W Niemczech byłam już kilka razy, ale nigdy nie byłam w stolicy. W końcu po długim czasie doczekałam się swojej wycieczki i pojechałam do Berlina :D
Na wstępie powiem, że wycieczka bardzo mi się podobała, jestem z niej zadowolona na 120% - było ekstra i na pewno tam wrócę. Zwiedziłam wiele ciekawych miejsc - pałac Charlottenburg, Plac Poczdamski i Sony Center, Bramę Brandenburską, Alexanderplatz i wiele innych. Oczywiście nie mogło też zabraknąć czasu na zakupy - byłam w różnych drogeriach, Primarku, Rewe i innych sklepach. Jeśli interesuje Was jak zorganizowałam swoją wycieczkę, gdzie byłam i co kupiłam to zapraszam do lektury :) 
Mieszkam w Poznaniu, więc stąd zorganizowałam sobie wyjazd. Miałam niemały problem z transportem, zaczęłam nawet rozważać autostop, ale w końcu zdecydowałam się na Polskiego Busa. Wyjazd z Polski był o godzinie 4:20 (baaaardzo wcześnie :( ), powrót z Niemiec o 21. Tak więc miałam cały dzień na zwiedzanie i zakupy, wręcz cudownie :) Z dotarciem na miejsce nie było żadnego problemu, po drodze przeszliśmy kontrolę celną, która trwała niecałe 5 minut. Z lekkim opóźnieniem dotarłam do przystanku Berlin ZOB.  Jeśli chcemy jechać Polskim Busem do Berlina mamy do wyboru dwie stacje - jedna znajduje się w pobliżu lotniska i raczej nie leży zbyt blisko centrum, druga to ZOB, leży niedaleko centrum i ma znakomity dojazd. Tak więc jeśli chcecie się wybrać na zwiedzanie miasta proponuję zakupić bilet do drugiej stacji. 
Po mieście przemieszczałam się komunikacją miejską, jest ona bardzo łatwa do ogarnięcia. Z pomocą Google Maps bez problemu znalazłam właściwy pociąg czy autobus, Google prowadziło mnie dosłownie pod sam przystanek. Sama komunikacja miejska w Berlinie jest bardzo przejrzysta i prosta w obsłudze. Bilet kupiłam na dworcu, wybrałam wariant całodobowy  - za 7 € mogłam jeździć do woli całą komunikacją miejską. 
Zwiedzanie miasta rozpoczęłam od Pałacu Charlottenburg. Jest to na prawdę piękna budowla, można ją zwiedzać pewnie cały dzień, w dodatku obok jest wielki ogród pałacowy. Na miejsce dojechałam metrem, obyło się bez żadnych problemów. 
Po zwiedzeniu pałacu pojechaliśmy autobusem w okolice Bramy Brandenburskiej. W pobliżu było mnóstwo turystów, prawdziwy tłok. Potem przyszła pora na jedzenie i kawę. Znaleźliśmy miłą (i tanią!) kawiarnię, niestety nie podam miejsca ani nazwy bo najzwyczajniej w świecie zapomniałam gdzie to było :(
Od Bramy Brandenburskiej przeszliśmy spacerem w okolice Placu Poczdamskiego. Tam wpadliśmy do centrum handlowego Mall of Berlin, które w środku przypominało mi w pewien sposób Stary Browar. W galerii nie zabawiliśmy zbyt długo, weszliśmy tam głównie z myślą o toalecie, chcieliśmy też trochę odpocząć. Tym co mnie najbardziej zaskoczyło była wielka zjeżdżalnia - z 3 piętra każdy odważny ochotnik mógł sobie zjechać. Bardzo fajny pomysł :)  
Sam Plac Poczdamski zachwycił mnie swoją architekturą. Wygląda bardzo nowocześnie. Szczególnie spodobała mi się przykryta dachem centralna część placu, wyglądała fenomenalnie - z przyjemnością zostałam tam na dłużej, żeby odpocząć i napić się w spokoju kawy. Po drodze weszłam też do drogerii Muller, akurat tutaj miałam problem żeby trafić, mój GPS pokazywał, że drogeria jest na środku trawnika. Trafiłam na nią dopiero potem, kiedy weszłam do metra - drogeria była po prostu pod ziemią.
Z Placu Poczdamskiego pojechaliśmy metrem na Alexanderplatz. Od razu po wyjściu z metra zobaczyłam najbardziej pożądany przeze mnie sklep - Primark. Od razu do niego weszłam! 
Primark na Alexanderplatz jest duży, ma aż 3 piętra. W środku były tłumy, głównie obcokrajowców - było tam też sporo Polaków. Jest bardzo duży wybór ubrań, dodatków i rzeczy do domu. Mnie skusiło kilka rzeczy, całe zakupy możecie zobaczyć na dole - kupiłam jegginsy, dwie paczki skarpetek Pusheen, czapkę i kosmetyczkę, przy kasie wzięłam jeszcze malutką świeczkę zapachową. Całe zakupy kosztowały mnie 20 €, czyli niezbyt wiele biorąc pod uwagę ile rzeczy kupiłam. 
Na Alexanderplatz poszłam też do DM, niestety okazało się zamknięte - ale co tam, jest przecież metro :) Po przejechaniu jednej stacji trafiłam w bardzo fajny zakątek miasta, pełen małych kawiarni i barów. Tam też trafiłam do DM, gdzie zaopatrzyłam się głównie w zapas kosmetyków Balea. Potem zajrzałam jeszcze do Rewe, tamtejszego marketu spożywczego. Po zakupach przyszła pora na powrót na dworzec - uwierzcie mi, z torbą wypchaną tymi wszystkimi rzeczami nie było to łatwe, wszystko ważyło ponad 15 kg :( 
Podsumowując, sam wyjazd był bardzo przyjemny. Pomimo tego, że miasto jest wielkie ani razu się nie zgubiliśmy, nigdy nie było problemu ze znalezieniem odpowiedniego miejsca (no może nie licząc Mullera :D ). Nie było też problemu z językiem - po niemiecku znam dosłownie kilka słów, ale każda  osoba którą spotkałam mówiła po angielsku, nie miałam więc żadnego problemu z komunikacją. Ogólnie wszyscy są tam przyzwyczajeni do obcokrajowców, więc język nie stanowił dużej bariery. Również tablice informacyjne i biletomaty są po angielsku (podobno niektóre biletomaty są nawet po polsku). 
Samo miasto bardzo mi się spodobało, chociaż nie zauważyłam jakiejś ogromnej różnicy między Berlinem a Poznaniem - wiadomo, że Berlin jest większy, ale jeżdżąc po mieście wcale tego nie odczuwałam. Z przyjemnością tam wrócę, już myślę o kolejnej wyprawie - moja koleżanka chce jechać na zakupy do Primarka, więc pewnie się z nią zabiorę (może nawet stopem pojedziemy :D). Polecam to miasto, nie tylko na zakupy, przede wszystkim na zwiedzanie. Na jednodniową wycieczkę będzie w sam raz (o ile mieszkacie na zachodzie kraju i dojazd nie zajmie Wam za dużo czasu). 

Teraz przyszła pora na szybkie omówienie zakupów, chociaż myślę, że wszystko i tak pojawi się niebawem na blogu. Na tym zdjęciu możecie zobaczyć całość zakupów, przyznacie, że sporo tego? :D
Zakupy z Primarka:
Całość: 




Byłyście może w Berlinie? Dajcie koniecznie znać w komentarzu :) 

Zapraszam wszystkich na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/jednafiga/, jak będzie 100 polubień to zrobię rozdanie :)

sobota, 16 września 2017

kokosowe cudeńko od love your body

 kokosowe cudeńko od love your body
Zapewne wiele z Was zna już peelingi Body Boom. Sama bardzo je lubię, jednak dość wysoka cena może nie być zachęcająca. Jakiś czas temu zauważyłam w Super-Pharm nowy produkt, jakim był peeling kawowy Love Your Body. Jak widać na zdjęciu, opakowanie jest łudząco podobne do Body Boom. Również jest ono papierowe (oczywiście w środku wyłożone jest folią), zamykane na zatrzask. Do wyboru były 3 zapachy, ja zdecydowałam się na kokosa. W domu porównałam skład tego peelingu z Body Boom i wiecie co? Skład jest bardzo zbliżony. Na pierwszym miejscu w składzie znajduje się oczywiście kawa, ponadto produkt zawiera kakao, olejek makadamia i olej arganowy. Do tego peeling Love Your Body zawiera sporą ilość cukru, jest on stosunkowo wysoko w składzie. Wszystkie składniki są naturalne, peeling nie zawiera żadnych konserwantów, barwników ani SLS. 
Opakowanie zawiera 100g gęstego peelingu, ja go wymieszałam z ciepłą wodą, co znacznie ułatwiło użycie. Właśnie ta konsystencja jest moim zdaniem wielką wadą - peeling po prostu źle się nakłada, jest zbyt gęsty. Na szczęście wymieszanie z ciepłą wodą ratuje sytuację, kosmetyk jest od razu łatwiejszy w użyciu.
Sam peeling pachnie cudnie, jak ciasteczka kokosowe - aż mam ochotę go zjeść. Trzymam go w szafce w łazience i jak tylko ją otwieram już czuję ten zapach. Peeling działa rewelacyjnie. Po wymieszaniu z ciepłą wodą łatwo się rozprowadza, a potem można zrobić za jego pomocą porządny masaż. Po użyciu skóra jest idealnie wygładzona, jestem pod wrażeniem efektów. Dzięki zawartości olejków skóra jest nawilżona, wygląda promiennie i świeżo. Peeling wystarcza na długo, jest bardzo wydajny - użyłam go już kilka razy i nadal mam pół opakowania. 
Jestem bardzo zadowolona z peelingu Love Your Body, myślę że stosunek jakości do ceny jest jak najbardziej na plus, a efekty po użyciu są bardzo dobre. Chętnie wypróbuję inne warianty - czeka na mnie jeszcze soczysta truskawka i aromatyczna kawa :)  Polecam, jest to kosmetyk godny uwagi :) 

Zapraszam wszystkich na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/jednafiga/, jak będzie 100 polubień to zrobię rozdanie :)




czwartek, 14 września 2017

Goddess of love, czyli kolejne serduszko w kolekcji

Goddess of love, czyli kolejne serduszko w kolekcji
Jakiś czas temu udało mi się wygrać w konkursie organizowanym na portalu Dresscloud.pl. Jedną z nagród już Wam pokazywałam, była to cudowna szczotka Tangle Angel (KLIK). Dzisiaj przyszła pora na kolejną rzecz z paczki - rozświetlacz Goddess of Love od I Heart Makeup. 
Rozświetlacz ma bardzo ładne opakowanie, co jest z resztą charakterystyczne dla tej marki. Jest to już moje trzecie serduszko do kolekcji, poza serduszkami firma oferuje też wiele innych cudowności, o których pisałam TUTAJ.  Samo serduszko ma dosyć spory rozmiar, więc myślę że wystarczy mi na długi czas.
Co sądzę o rozświetlaczu? No cóż, mam dosyć mieszane uczucia. Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że kosmetyk ma dziwny, niespotykany kolor - jest to odcień różowo-fioletowy. Ciężko to zobaczyć w opakowaniu, ale już po nałożeniu odrobiny rozświetlacza na palec widać, że drobinki mają taki kolor. Jednocześnie rozświetlacz posiada także beżowe drobinki, bardzo dziwna kombinacja, która niestety nie każdemu będzie pasować. Jak to zobaczyłam to trochę się zasmuciłam, bałam się że kosmetyk mi nie przypasuje, ale jednak wcale nie wygląda źle na mojej twarzy, różowe drobinki nie są bardzo widoczne.
Co jeszcze mogę o nim powiedzieć? Na pewno nie można mu odmówić trwałości, bez problemu wytrzyma na twarzy cały dzień. Nie osypuje się, ani nie wyciera. Ponadto można nim zbudować ładną świetlistą taflę, twarz nie wygląda jak obsypana brokatem.  Do jego nakładania używałam pędzla, myślę że trudno by go było nałożyć czymś innym.
Podsumowując, raczej nie będzie to mój ulubiony rozświetlacz. Wielkość i estetyka wykonania opakowania oraz trwałość są jak najbardziej na plus, ale różowe drobinki wiele psują. Nie wyglądają źle na mojej twarzy, ale jakoś nie mogę się do nich przekonać, chyba wolę bardziej naturalny efekt.

Zapraszam wszystkich na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/jednafiga/, jak będzie 100 polubień to zrobię rozdanie :)


niedziela, 10 września 2017

zakupy z aliexpress #1

zakupy z aliexpress #1
W ostatnim czasie nie zamawiałam wielu rzeczy na Aliexpress, więc i paczuszek nie było dużo. W ciągu ostatnich dwóch tygodni otrzymałam ich ledwo kilka, co jak na mnie jest na prawdę dobrym wynikiem. Wszystkie rzeczy które do mnie doszły kosztowały grosze, najdroższa kosztowała w przeliczeniu niecałe 6 zł, więc jak tu nie brać :D

1. Naklejki z flamingami. Flamingi to zdecydowanie najpopularniejszy motyw tego lata, można je było zobaczyć dosłownie wszędzie, w każdym wydaniu. Naklejki kupiłam jako dodatek do prezentu dla koleżanki, niestety szły zbyt długo i nie doszły na czas. W opakowaniu znajduje się 45 sztuk, każda naklejka jest inna. Kosztowały 0,74$ i szły do mnie 5 tygodni. Link: https://goo.gl/RyxMFM

2. Silikonowe etui na telefon z kolorowym wzorem. Jest to już chyba moje setne etui, wszystkie mam z aliexpress. Kosztowało mnie 0,2$ (były w promocji), link: https://goo.gl/6KGirq

3. Słodkie osłonki na kable. Osłonki zamówiłam z myślą o mojej ładowarce, niestety są one zdecydowanie za małe jak na ładowarkę, ledwo pasują na słuchawki do Samsunga. Szły do mnie 6 tygodni, kosztowały 0,28$/szt. Link: https://goo.gl/MfjBon

4. Naszyjnik, który okazał się wielkim niewypałem. Miałam już kilka takich zawieszek z aliexpress i wiedziałam, że nie sa najlepszej jakości, jednak ten naszyjnik ma po prostu wadę. Jak widać na zdjęciu, kotek ma brzydki bąbel na brzuchu. Naszyjnik kosztował 2,05 zł, link: https://goo.gl/JYdd5g

5. Do szkoły już nie chodzę, ale na studiach też się czasem długopis przyda. Tak więc zainwestowałam w długopisy w kształcie lizaków :D Są ciekawe i zabawne. Kosztowały 1,15 $, link: https://goo.gl/ziUaKF.  Na zdjęciu widać też zabawne karteczki samoprzylepne, link: https://goo.gl/zUvNJW. Kosztowały mnie całe 9 centów, teraz są niestety droższe :( 

6. Kolczyki - słoniki. Są po prostu urocze, w dodatku kosztowały tylko 5 centów, chociaż obecna cena też kusi. Link: https://goo.gl/RD2qMd.
Czy Wy też tak uwielbiacie zakupy na Ali? :)

Zapraszam na mój profil na Facebooku: https://www.facebook.com/jednafiga/, jak będzie 100 polubień to zrobię rozdanie :)
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Copyright © 2016 Jednafiga Blog , Blogger