piątek, 24 listopada 2017

naturalnie na co dzień - kosmetyki YOPE

naturalnie na co dzień - kosmetyki YOPE

Witajcie :)

Dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam kilka słów na temat pewnej wyjątkowej marki. Mowa o marce YOPE i ich naturalnych kosmetykach. Jeśli chcecie wiedzieć czy warto je kupić to zapraszam do lektury :)

Na początku firma zajmowała się głównie mydłami w płynie i kosmetykami do dłoni, teraz poszerzyli asortyment m.in. o świece i środki czystości. Na stronie internetowej firmy możemy przeczytać pewną trafną uwagę. Ręce myjemy kilka razy dziennie, kilkadziesiąt razy w tygodniu, kilkaset razy w miesiącu. Dlatego warto zadbać o to, by mydło było jak najlepszej jakości - w końcu używamy go często, a skóra dłoni i tak jest narażona na wiele niesprzyjających czynników.

Kosmetyki YOPE wykonane są w co najmniej 92% z naturalnych składników. Nie znajdziemy w nich sztucznych barwników, konserwantów, pochodnych ropy naftowej, SLS, SLES ani zagęszczaczy. Dlatego skład jest łagodny i przyjazny nawet dla wrażliwej skóry.


Co jeszcze przyciąga uwagę? Na pewno wygląd opakowań - przyznacie, że są urocze. Opakowania są minimalistyczne, utrzymane w ciekawym stylu. Z pewnością są fajną ozdobą łazienki.
Ceny są wyższe niż za przeciętne mydło, ale nie są zbytnio wygórowane. Mi  udało się trafić na promocję -50% w Kontigo (KLIK) i obkupiłam się za niewielkie pieniądze. Co dokładnie kupiłam?

1. Delikatnie nawilżające mydło o zapachu werbeny. Mydło ma świeży, lekko cytrusowy zapach. Dobrze myje dłonie, nie podrażnia ani nie wysusza skóry.


2. Mydło kuchenne o zapachu miodu. Mydło kuchenne jest antybakteryjne, dodatkowo usuwa z dłoni nawet najmocniejsze zapachy. Zawsze mam problem ze śmierdzącymi dłońmi po krojeniu cebuli, ale dzięki temu mydłu problem znika :) Mydło kuchenne może się przydać w okresie świątecznym, kiedy zwykle gotuje się całkiem sporo.


3. Mój absolutny hit - krem do rąk o zapachu imbiru. Oprócz imbiru czuję w nim różne zioła, ale mimo to zapach jest cudny. Krem świetnie nawilża skórę, zostawia ją miękką na wiele godzin, ale przy tym szybko się wchłania. Krem kosztuje w regularnej cenie ok. 25-30 zł, trochę sporo, ale jest go aż 100 g (przeciętnie kremy do rąk mają mniejszą pojemność). Już go polubiłam i cieszę się, że w niego zainwestowałam, po kilku dniach już widzę poprawę w stanie skóry rąk. Myślę, że krem przyda się szczególnie na zimę.


Podsumowując, myślę że warto się przyjrzeć tej marce. Kosmetyki są świetnej jakości, mają dobre działanie, ładne opakowania i przyjemne zapachy. Miałam już kilka ich mydeł i do tej pory nie trafiłam na bubla, zawsze byłam zadowolona. Polecam z całego serca :) 


Znacie tą markę? Może skusicie się na coś z ich asortymentu? Chętnie poznam Wasze zdanie na ten temat :) 


środa, 22 listopada 2017

koreańska pielęgnacja owocowo-warzywna od Tony Moly

koreańska pielęgnacja owocowo-warzywna od Tony Moly

Witajcie :) 

Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moją opinią o dwóch wyjątkowych kosmetykach. Są one widoczne na powyższym zdjęciu, chociaż pewnie wielu z Was pomyślało, że to jakieś zakupy z warzywniaka. Ale nie, są to kosmetyki Tony Moly. Marka potrafi zaskoczyć opakowaniem, nieprawdaż? :) 

Pierwszy z kosmetyków to maseczka Tony Moly Tomatox White Massage Pack. Kupiłam ją w Sephorze, kosztuje tam 65 zł, ale można go dorwać taniej na Ebayu (więcej na ten temat przeczytacie TUTAJ). Na początku uwagę zwraca opakowanie, w Europie ciężko znaleźć produkt z równie oryginalnym pudełkiem. Dodatkowo do maseczki dołączona była mała łopatka do aplikacji, bardzo wygodne rozwiązanie. Sama maseczka zawiera białą glinkę, ekstrakt z pomidora i cytryny. Jej zadaniem jest rozjaśnianie i odżywianie skóry. "Rozjaśnianie" nie oznacza, że skóra zmieni barwę na jaśniejszą! Wiele osób myśli że to właśnie o to chodzi, a potem pojawiają się negatywne opinie bo maseczka nie rozjaśniła skóry. Z braku lepszego tłumaczenia używa się u nas właśnie tego słowa, ale trzeba pamiętać że chodzi tu o promienność cery, a nie jej jaśniejszy odcień ;) 
Tak więc po dłuższym używaniu nasza skóra powinna się zrobić promienna i pełna blasku. Musze powiedzieć, że efekty są widoczne. Maseczka oczyszcza skórę, pomaga pozbyć się drobnych krostek, dodatkowo matuje. Faktycznie daje efekt "rozjaśnienia" - skóra jest promienna, pełna blasku i energii. Jest to jedna z lepszych maseczek jakie miałam, jestem z niej bardzo zadowolona i na pewno zamówię drugie opakowanie. 

Drugi kosmetyk to peeling Appletox od Tony Moly.  Jabłko pochodzi z tej samej serii co pomidor, jak widać po opakowaniu. Kupiłam je również w Sephorze, ale przypominam że można je zamówić w niższej cenie prosto z Korei :)

Jest to peeling enzymatyczny, czyli taki bez drobinek. Nakładamy go na wilgotną, oczyszczoną skórę twarzy i czekamy kilka minut. Po chwili wykonujemy masaż, w czasie którego peeling roluje się. Zmywamy wszystko wodą i już możemy się cieszyć czystą skórą.

 Peeling zdecydowanie poprawia stan skóry. Ja używam go na przemian z peelingiem tradycyjnym, ale równie dobrze można go stosować codziennie. Nie podrażnia skóry, nie wywołuje też alergii. Skóra nie jest czerwona ani podrażniona. Przy regularnym stosowaniu zauważyłam, że pojawia się u mnie znacznie mniej zaskórników i innych zanieczyszczeń. Jak dla mnie kosmetyk jest bardzo udany, kiedyś na pewno do niego wrócę. Warto dodać, że oba kosmetyki mam od kilku miesięcy i nie zużyłam ich nawet w połowie, są bardzo wydajne. 

Znacie te kosmetyki? A może znacie jakieś inne kosmetyki w ciekawych opakowaniach? Jestem ciekawa Waszych opinii :) 

sobota, 18 listopada 2017

różany olejek myjący Bielenda

różany olejek myjący Bielenda
Witajcie :)
 
Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami recenzją świetnego produktu. Produkt ten już kiedyś pojawił się na blogu, w poście "KOSMETYKI DO KTÓRYCH WRACAM", ale chciałabym powiedzieć o  nim nieco więcej. Jak już widać po zdjęciu, dzisiejszy post będzie na temat różanego olejku do mycia twarzy Bielenda.
Olejek poznałam mniej więcej rok temu. Szukałam olejku myjącego który emulguje i jest dostępny na naszym rynku. Teraz takich produktów jest nieco więcej ale wtedy ciężko mi było cokolwiek znaleźć. W końcu udało mi się trafić na olejek arganowy z Bielendy. Pachniał przeciętnie, za to świetnie oczyszczał twarz i odżywiał skórę, zmywał wszelki makijaż i zanieczyszczenia, pozostawiał skórę gładką i miękką. Niedługo potem wypróbowałam kolejny olejek z Bielendy, był nim olejek różany. I tak się zakochałam :) 
Olejek jest bardzo ciekawym produktem. Na uwagę zasługuje jego skład - nie ma SLS, za to zawiera olejek różany, skwalen, witaminę E i kwas hialuronowy. Zawiera również parafinę, która może zapychać pory, chociaż trzeba pamiętać że w przypadku produktów myjących kontakt ze skórą jest bardzo krótki. 
 Olejek po zetknięciu z wodą tworzy piankę, która świetnie usuwa wszelkie zanieczyszczenia. Produkt nie podrażnia mnie ani nie uczula. Po jego użyciu skóra jest nie tylko oczyszczona, ale też promienna i gładka.  Trochę bałam się o to, że produkt może zapychać pory, na szczęście nic takiego u mnie nie nastąpiło. Przy regularnym stosowaniu widzę za to bardzo dobre efekty.
Olejku używam codziennie rano i wieczorem. Buteleczka 140 ml wystarcza przy takim stosowaniu na ok. 1,5 miesiąca. Opakowanie kosztuje ok. 20 zł, ale często jest w promocji - ostatnio kupiłam za 10 zł, więc warto szukać. Osobiście polecam, to jeden z lepszych produktów do mycia twarzy jakie miałam. Teraz poluję na inny olejek Bielenda - kokos i aloes - ale do róży na pewno wrócę jeszcze nie raz. 

Znacie ten produkt? A może możecie mi polecić inny olejek myjący do twarzy? Zapraszam do komentowania :)

środa, 15 listopada 2017

idealny zapach na jesień

idealny zapach na jesień

Witajcie :)
Jesień zawitała do nas już na dobre. Na początku była ciepła i słoneczna, ale teraz już dni robią się coraz chłodniejsze, ciągle pada i wieje. Kiedy wracam z pracy do domu mam tylko ochotę na gorącą herbatę i ciepły kocyk. Też tak macie?
Nie lubię okresu jesienno-zimowego. Jest brzydko, zimno dzień jest krótki i ponury. Dlatego maksymalnie staram się umilić sobie chłodne wieczory. Jednym z moich umilaczy są świeczki i woski zapachowe. Na rynku jest ich sporo, jednak ja zwykle decyduję się na dwie firmy Kringle Candle i Yankee Candle. Wypróbowałam już kilka innych opcji, ale żadne ze świeczek nie pachniały tak intensywnie jak KC i YC. Na pierwszy rzut oka ich cena może wydawać się wysoka, ale:
a) duże świeczki wystarczają na kilkadziesiąt godzin palenia (= kilkadziesiąt godzin pięknego zapachu),
b) produkty są na prawdę wysokiej jakości, już kilka godzin palenia zapewnia piękny zapach w domu na cały dzień,
c) często są w promocji.

Jesienną porą najczęściej sięgam po:

1. Woski Yankee Candle: Cranberry Twist, Sugared Apple, Soft Blanket. Cranberry pachnie żurawiną. Wosk pachnie bardzo soczyście i owocowo, ale jednocześnie czuć w nim jesień. Zapach jest rozgrzewający i pełny energii, coś w sam raz na wieczór. Sugared Apple pachnie słodko, chociaż nie jest to duszący aromat. Coś jak jabłka i słodki karmel, coś cudownego. Ostatni wosk to mój absolutny faworyt (dlatego nie ma go na zdjęciu, skończył się :D ). Soft Blanket to zapach słodki, otulający. Moim zdaniem nazwa opisuje go idealnie - pierwsze skojarzenie z tym zapachem to miękki, cieplutki kocyk. Jak dla mnie jest idealny, bardzo go lubię i chętnie używam. 

2. Malutkie świeczki Kringle: Maple Sugar, Hot Chocolate i Vanilla Latte. Aromaty jak z kawiarni :)
Maple Sugar to nic innego jak gorący karmel. Zapach jest bardzo słodki i wyrazisty, ale nie jest mdły.
Hot Chocolate to zapach który nie zaintrygował. Spodziewałam się że będzie to zwykła czekoladowa nuta, ale świeczka pachnie po prostu jak świeżo przygotowana gorąca czekolada. Po zamknięciu oczu można sobie wyobrazić, że siedzimy przy kominku, pod ciepłym kocem, z dobrą książką i parującym kubkiem czekolady z bitą śmietaną. Jedyny minus jest taki, że aromat jest nieco słabo wyczuwalny, ale może jest to kwestia świeczki. Chętnie bym wypróbowała większy rozmiar, może Mikołaj przyniesie go pod choinkę... 
Vanilla Latte pachnie równie ciepło i słodko. Tym razem mamy do czynienia z aromatem świeżej kawy latte, z nutką wanilii. Na samą myśl robi mi się cieplej. Bardzo podoba mi się to wierne odwzorowanie zapachu prawdziwego produktu, do tej pory nie spotkałam się z firmą która tak dobrze potrafi to zrobić.

3. Mój absolutny hit - Kringle Candle Blueberry Muffin, świeczka o zapachu muffinek jagodowych. Jest to póki co moja pierwsza większa świeczka od KC. Świeczkę dostałam, zapach wybrałam w ciemno, bez większego namysłu, ale to był strzał w dziesiątkę! Czy ktoś z Was piekł kiedyś muffinki albo ciasteczka jagodowe? Znacie ten cudowny aromat, który powoli roztacza się z kuchni po całym domu? Dzięki tej świeczce nie musicie piec babeczek żeby go poczuć. Jak już wspomniałam, Kringle  potrafi wspaniale odwzorować zapach, ale myślę że muffinki wyjątkowo im się udały. Uwielbiam tą świeczkę i kiedy ją zużyję na pewno kupię drugą. Warto jeszcze dodać, że świeczki i woski KC mają bardzo ładne opakowania, świeczka świetnie sprawi się jako ozdoba, może też być prezentem pod choinkę.

Jakie są Wasze sposoby na umilenie sobie chłodnych, jesiennych wieczorów? Może też lubicie świeczki? Zapraszam do komentowania :) 


W ubiegłym tygodniu na Instagramie uruchomiłam akcję #7recenzji7dni. Przez 7 kolejnych dni dodałam dla Was 7 recenzji kosmetyków do makijażu. Chcecie więcej takich akcji? 
Mój Instagram: KLIK, zapraszam :) 


sobota, 11 listopada 2017

wspomnienie lata jesienią, czyli kapania Le Petit Marseillais

wspomnienie lata jesienią, czyli kapania Le Petit Marseillais
Witajcie!

Miałam bardzo aktywny tydzień, ale w końcu znalazłam chwile aby napisać nowy post. Dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć o pewnej miłej niespodziance która mnie ostatnio spotkała.
Jak widać po Instagramie i blogach, Le Petit Marseillais ruszyło z kolejną kampanią ambasadorską. Tym razem przebiega ona pod znakiem truskawki i dotyczy truskawkowego żelu pod prysznic. Nabór do kampanii był jakoś miesiąc temu, niestety w momencie ogłaszania wyników nie dotarła do mnie żadna wiadomość. Uznałam, że się nie dostałam, no trudno.
Za to wczoraj wieczorem znalazłam wielką paczkę na kanapie. Coś do mnie przyszło, ale ja nic nie zamawiałam... Takim sposobem dowiedziałam się że dostałam się do testowania! Radości nie było końca, paczkę od razu rozpakowałam, co też pokazałam Wam na moim Instagramie :)
Pudełko przyszło porządnie zapakowane w dodatkowy karton. Wszystko wyglądało bardzo ładnie i klimatycznie, sama paczka od razu mi się spodobała. W środku paczki znalazłam żel pod prysznic, próbki, list i książeczkę oraz zaparzacz do herbaty w kształcie truskawki.
Żel od razu poszedł w ruch. Muszę przyznać, że pachnie obłędnie, jak świeże truskawki. Twórcom zapachu zależało na tym, by przypominał on lato, słońce, wakacje... udało im się to w 100%. Zapach jest genialny, już go pokochałam.
Podoba mi się ilość próbek dołączonych do paczki. Jest ich aż 20, więc będę mogła je rozdawać i rozdawać, kilka już poszło w świat. Próbki są duże, więc spokojnie wystarczą na jedno użycie.
Do paczki dołączone były też dodatki: zaparzacz i książeczka. W książeczce (bardzo ładnie wykonanej) można przeczytać w jaki sposób powstał ten żel i czym kierowano się przy tworzeniu zapachu. Zaparzacz jest natomiast prezentem dla Ambasadorki, świetnie z nim trafili. Na pewno pójdzie teraz w ruch, w końcu jest zimno i ciągle sięgamy po herbatkę. Dla mnie to bardzo przydatna rzecz, mam sypkie zioła i nie miałam ich w czym parzyć, jakoś ciągle zapominałam o tym by wejść do sklepu i kupić sobie sitko. Dodatkowo truskawka wygląda bardzo ładnie.
Nie wiem jeszcze jak potoczy się ta kampania, ale jestem póki co zadowolona. Paczka jest bardzo udana, myślę że firma się postarała i dokładnie przemyślała wybór dodatków. Wszystko doskonale trafia w mój gust. Jest to moja pierwsza kampania LPM, ale mam nadzieję, że nie ostatnia.
Zapisy do tej kampanii są już zamknięte, ale co jakiś czas pojawiają się kolejne, dlatego warto śledzić stronę https://ambasadorkalpm.pl/ - właśnie tam pojawiają się zapisy do testów.

Bierzecie udział w tej kampanii? Może testowałyście ostatnio coś innego? 

Zbliżają się święta, a w związku z tym szykuję małe rozdanie. Ruszy już na początku grudnia! Ponieważ jest to pierwsze rozdanie chciałabym poznać Waszą opinię na jego temat, bardzo mi pomożecie jeśli wypełnicie krótką (2 pytania) ankietę: ANKIETA - KLIK. Jeśli nie chcesz przegapić rozdania dodaj mnie proszę do obserwowanych blogów, będzie mi bardzo miło :)


poniedziałek, 6 listopada 2017

Wibo i lovely - czy opłaca się kupować tanią kolorówkę?

Wibo i lovely - czy opłaca się kupować tanią kolorówkę?
Witajcie :)
Dzisiaj opowiem kilka słów na temat Wibo i Lovely (Lovely należy do Wibo). Wibo jest polską firmą, założoną 25 lat temu. Obie marki można kupić w Rossmannie od początku istnienia tej firmy na naszym rynku. Produkty należą raczej do niskiej półki cenowej, chociaż w ostatnim czasie mam wrażenie, że robią się coraz droższe. Jak się ma cena do jakości? Opłaca się kupować te kosmetyki, czy lepiej je sobie odpuścić? Zapraszam do lektury :)
Patrząc na powyższe zdjęcie łatwo zgadnąć, że lubię te kosmetyki. Mam ich całkiem sporo, a miałam jeszcze więcej. Najczęściej kupuję je w promocji -55% w Rossmannie, wtedy są na prawdę bardzo tanie. Aczkolwiek, jak już wspomniałam na początku, wydaje mi się że od jakiegoś czasu nowości tych marek są coraz droższe. Mimo to z Wibo póki co nie mam zamiaru rezygnować. Z całej góry produktów które posiadam byłam w mniejszym lub większym stopniu zadowolona. Nowości które się pojawiają są coraz lepsze, dlatego wyższa cena jest zrozumiała. Moim zdaniem stosunek ceny do jakości jakości jest cały czas bardzo dobry. Kosmetyki niczym nie odstają od średniej półki cenowej (np. Rimmela albo Maybelline), za to często wyróżniają się ciekawymi opakowaniami.

Trudno mi wskazać mój ulubiony kosmetyk tej firmy. Bardzo polubiłam matowe pomadki, chyba z każdej byłam zadowolona. Są trwałe, mają ładne, dobrze napigmentowane kolory. Ich największą zaletą jest to, że nie wysuszają ust. Ceny zaczynają się od 11 zł za Lovely Matt & Lasting.
 Kolory (od góry):

- K Lips, Lovely Lips
- K Lips, Sweetie 
- Lovely Long Lasting: 1, 5, 2
- Wibo Million Dollar Lips, nr 1.

Inne ciekawe kosmetyki to produkty do makijażu twarzy. Póki co wypróbowałam: 
- Wibo Shimmer in Pearls, rozświetlacz w perełkach. Rozświetlacz jest przede wszystkim bardzo wydajny, po dość długim czasie używania nie widzę żadnego ubytku. Ma bardzo drobne drobinki, przez co nie wygląda jak brokat. Jest w sam raz dla jasnej karnacji, nadaje się do codziennego makijażu.
- Wibo Star Glow, puder rozświetlająco-korygujący. Opakowanie zawiera kulki w różnych kolorach, z czego każde kulki mają inne zadanie: zielone kulki korygują zaczerwienienia, białe odbijają światło, różowe i liliowe nadają świeżość, złote rozświetlają a brązowe nadają naturalne wykończenie. Efekt jest na prawdę fajny, perełki można spokojnie aplikować na całą twarz. Makijaż wygląda naturalnie, skóra nie świeci się, ale ma swój subtelny blask. 
- Wibo Banana Powder, matujący puder bananowy. Puder można stosować na dwa sposoby: albo punktowo jako korektor pod oczy albo na całą twarz. Na początku nakładałam go za pomocą małego pędzelka tylko na same cienie pod oczami. Niweluje cienie pod oczami, a przy tym nie załamuje się w zmarszczkach. Ostatnio zaczęłam używać pudru na całą twarz i muszę przyznać, że też spisuje się bardzo dobrze. Świetnie matuje skórę na wiele godzin. Cienka warstwa daje efekt matujący i nie zmienia koloru skóry.
- Wibo Silicone Primer Base, baza silikonowa pod makijaż. Do tego kosmetyku mam mieszane uczucia. Spodziewałam się że będzie mocniej wygładzać skórę, niestety słabo sobie z tym radzi, nie przedłuża też w znaczny sposób trwałości makijażu. Opakowanie było w połowie puste, myślałam że kupiłam jakieś otwarte, ale potem doczytałam że to normalne, bo bazy jest zaledwie 15g. Plusem jest cena, baza kosztowała ok. 7 zł w promocji.
- Wibo 3 Steps to Perfect Face, mini paletka do konturowania. Paletka składa się z bronzera, różu i rozświetlacza. Bronzer jest moim ulubieńcem, jest bardzo delikatny, w sam raz dla jasnej karnacji. Rozświetlacz i róż mają bardzo delikatną pigmentację, trochę za delikatną. Myślę że paletka będzie w sam raz dla kogoś początkującego. 
Na koniec chciałabym jeszcze powiedzieć kilka słów na temat kosmetyków do makijażu oka. 
Pewnie większość z Was kojarzy tusz Lovely Pump Up (żółty), jedną z bardziej znanych i często polecanych mascar. Miałam, wypróbowałam i moim zdaniem był to najgorszy produkt tej firmy. Rzęsy były słabo rozdzielone, nie były pogrubione ani uniesione. Zupełnie nie rozumiem ogólnego zachwytu nad tym tuszem, ale za to mogę polecić inne produkty tej firmy. 
Przede wszystkim polecam kredki do oczu. Są bardzo trwałe, wydajne, a przede wszystkim kosztują grosze. Pierwszą kredkę kupiłam będąc jeszcze w gimnazjum, od tamtej pory kredki Wibo i Lovely stale u mnie goszczą. 
Inne ciekawe produkty to paletka cieni do oczu Go Nude i zestaw do kresek Lovely Celeb. Paletkę mam już od dawna, używam jej co jakiś czas zarówno do makijażu codziennego jak i wieczorowego. Pigmentacja cieni jest całkiem dobra, cienie są też trwałe. Trochę się osypują, więc lepiej nakładać je aplikatorem a nie pędzlem. 
Zestaw do kresek to nowość Lovely. W skład wchodzi kredka, żelowy eyeliner i pędzelek. Eyeliner jest mocno napigmentowany, nie rozmazuje się ani nie wyciera. Na oku trzyma się pięknie przez cały dzień. Kredka ma głęboki kolor, podobnie jak eyeliner jest bardzo trwała. Na uwagę zasługuje też pędzelek, który jest precyzyjny i bardzo wygodny w użyciu. 
Odpowiadając na pytanie z tytułu - tak, opłaca się kupować tańszą kolorówkę z Wibo. Ceny są niskie, ale jakość już nie, wiele kosmetyków nie odstaje od droższych marek. Myślę że dla osób wykonujących amatorskie makijaże marka ta będzie idealna. 

Znacie kosmetyki Wibo? Lubicie je? Może macie swoich ulubieńców? Podzielcie się nimi w komentarzach :) 

Zapraszam na mojego Instagrama (KLIK) - dzisiaj zaczynam cykl "7 dni - 7 recenzji", zaczynamy od kolorówki! :) 


czwartek, 2 listopada 2017

Denko: październik 2017

Denko: październik 2017
Witajcie :)

Październik dobiegł końca, więc przyszedł czas na denko. Jest to moje drugie denko, wrześniowe możecie obejrzeć tutaj: KLIK. W tym miesiącu zużycie było mniejsze, pewnie dlatego bo wszystkie napoczęte kosmetyki zużyłam we wrześniu. Zapraszam do lektury :)



1. Szampon Balea, seria tropikalna. Musze przyznać, że szampon był cudowny i z wielką chęcią kupiłabym go ponownie. Pachniał świetnie, coś jak kiwi i melon - cudo! Po jego użyciu włosy były dobrze oczyszczone, pachnące, nie plątały się. Opakowanie również wygląda świetnie. Jeśli kiedyś będę miała okazję to na pewno kupię go ponownie :)

2. Pianka do mycia twarzy Tonymoly, seria Pokemon. Jest to kosmetyk z wymiany, nie było go za wiele w opakowaniu, ale za to okazał się bardzo wydajny. Z niego również byłam bardzo zadowolona. Pianka nie wysuszała  ani nie podrażniała skóry, za to świetnie ją oczyszczała. Miałam też wrażenie, że zmniejsza widoczność porów. Wielki plus!

3. Isana, żel pod prysznic Sudafrika, edycja limitowana. Żel miał egzotyczny zapach, spisał się tak samo dobrze jak i inne żele Balea. Nie był to najlepszy zapach jaki miałam, ale poza tym nie mam mu nic do zarzucenia.


4. Balea, żel pod prysznic z jednorożcem. Miałam go już od kilku miesięcy i żal mi go było używać. Opakowanie jak widać wygląda słodko, jedno z lepszych jakie widziałam. Sam żel miał zapach kokosa i słodkości, moim zdaniem idealnie pasował do jednorożca. Byłam z niego bardzo zadowolona i cieszę się, że mam jeszcze drugie opakowanie tego żelu (w wersji z dinozaurami).

5. Batiste, suchy szampon w wersji Nice. Szampony Batiste używam od lat i jestem z nich bardzo zadowolona, ta wersja również mnie nie zawiodła. Po użyciu szamponu włosy były świeże, puszyste i pachnące. Zapach był przyjemny, słodki ale nie duszący. Polecam, na pewno sięgnę po inne wersje.

6. Kolejny kosmetyk Balea, tym razem jest to pianka do golenia. Pianka spełniła swoje zadanie - ułatwiała golenie, zmniejszała podrażnienia. Jest to zwyczajna pianka, nie mam nic do dodania ;)

7. Serum do twarzy Bioliq. Jest to kosmetyk którego nie mogłam zużyć, leżał w szafce od dawna. Serum szybko się wchłaniało, ale po dłuższym używaniu nie widziałam efektów. Po jego odstawieniu nie zauważyłam żadnej różnicy.

8. Mizon Snail Recovery gel, krem do twarzy ze śluzem ślimaka. Kosmetyki ze śluzem ślimaka słyną z dobrego nawilżenia, ale niestety ten krem nie powalił mnie na kolana. Po prostu nie nawilżał, wchłaniał się błyskawicznie i tyle. Nie polecam.

9. Balea, pomadka ochronna do ust. Pomadka była bardzo średnia, smarując się nią miałam wrażenie, że w środku jest jakaś mąka albo piasek. Miała niedobry smak.


10. Mydło w płynie Linda, zapas. Mydło można kupić w Biedronce za niewielkie pieniądze. Miało przyjemny, kremowy zapach. Jestem z niego zadowolona i na pewno kupię ponownie.

11. Klairs, maska w płacie. Maseczka była bardzo dobrze nasączona esencją, a to wielki plus. Wszystko wchłonęło się błyskawicznie. Maseczka nawilżyła skórę, efekt był bardzo dobry. Jestem z niej zadowolona i chętnie sięgnę po nią ponownie.

12. Holika Holika, kolejna maska w płacie. Co do tej maseczki mam mieszane uczucia. Stosowałam ją już kilka razy, teraz zrobiłam wszystko tak jak zawsze i niestety, ale zauważyłam ogromne podrażnienia. Skóra była czerwona, dokładnie w miejscu w którym leżała na niej maska. Jestem pewna, że wszystko zrobiłam tak jak zawsze, maseczki nie trzymałam zbyt długo na twarzy. Nie wiem czy sięgnę po nią ponownie :(


13. Urocza maseczka w płacie z tygryskiem firmy SOC. Maseczka miała nadruk tygrysa, wyglądała bardzo fajnie. W opakowaniu było mnóstwo esencji, ale niestety sam płat był do niczego. Strasznie sztywny, nie przylegał dokładnie do twarzy. Ale za to esencja okazała się świetna, doskonale nawilżyła skórę.

14. Garnier Skin Active, dwie maseczki - z cytryną i z czerwoną glinką. Obie maseczki były przyzwoite, chociaż muszę powiedzieć że czerwona glinka spisała się znacznie lepiej. Po jej użyciu cera była promienna i matowa. Wersja cytrynowa była bardziej żelowa, coś jak kisiel. Nie zauważyłam efektów po jej użyciu, za to miałam problem żeby ją zmyć z twarzy.

15. Fitokosmetik, maska jajeczna. Maseczka okazała się bardzo dobra. Nawilżyła i odżywiła skórę, bez efektu podrażnienia. Miała przyjemny zapach. Jestem z niej zadowolona i chętnie po nią sięgnę znowu.

16. Organique, maseczka ananasowa. Uwielbiam te maseczki i z wielką chęcią ich używam. Świetnie pachną i mają doskonałe działanie. Po ich użyciu skóra jest nawilżona, odżywiona i promienna. Na pewno do nich wrócę.

17. I ostatnia maseczka, AA, maseczka himalajska. Była to maseczka z białej glinki. Miała trochę mocny zapach, ale na szczęście nie podrażniła skóry. Jestem z niej zadowolona i z chęcią zużyję drugą połowę opakowania :)

Jak tam Wasze denka? :) 
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Copyright © 2016 Jednafiga Blog , Blogger