czwartek, 29 marca 2018

Krem do rąk na wiosnę, czyli herbata i mięta od YOPE

Krem do rąk na wiosnę, czyli herbata i mięta od YOPE
Cześć :)
 
Pamiętacie mój post o kosmetykach YOPE (Naturalnie na co dzień - kosmetyki YOPE )? Jeśli śledzicie mojego Instagrama to pewnie już wiecie, że miałam okazję do przetestowania kolejnego produktu YOPE, czyli kremu do rąk herbata i mięta. Od dawna byłam ciekawa tej wersji kremu, nie tylko ze względu na piękne opakowanie ale też ze względu na skład. Krem zawiera 98% składników pochodzenia naturalnego. Dwa główne składniki aktywne to mięta i zielona herbata.  Co jeszcze znajdziemy  w składzie?
 

 
W kremie znajdziemy oleje roślinne takie jak olej kokosowy, arganowy, oliwę z oliwek czy masło shea. Oleje pomagają utrzymać odpowiedni poziom nawilżenia skóry, do tego chronią ją przed niekorzystnym wpływem czynników zewnętrznych. Co prawda mamy już wiosnę ale powietrze ciągle jest zimne (u mnie wczoraj sypał śnieg!), warto więc zadbać o dodatkowe nawilżenie dłoni. Ekstrakt z mięty działa przeciwzapalnie, pobudza mikrokrążenie i przyspiesza regenerację. Ekstrakt z zielonej herbaty jest natomiast silnym przeciwutleniaczem. Spowalnia procesy starzenia, hamuje rozwój bakterii i chroni skórę przed niekorzystnym wpływem promieniowania UV (oczywiście nie oznacza to że możemy zrezygnować z kremu z filtrem!).
 
 

Jak krem sprawdził się u mnie? Od razu mówię że spisał się bardzo dobrze. Krem ma ładny zapach, nie jest on tak mocny jak w przypadku wersji imbirowej. Szybko się wchłania i nie pozostawia na dłoniach uczucia lepkości. Jest to dla mnie szczególnie istotne - lubię kremy, których można użyć szybko. Zwykle w ciągu dnia nie mam czasu czekać aż krem się wchłonie, na szczęście YOPE znika z dłoni w kilka minut. Krem przyjemnie nawilża skórę, sprawia że jest ona gładka w dotyku. Dobrze radzi sobie nawet z bardzo przesuszonymi miejscami.
Tym co mi się nie podoba w tym kremie jest opakowanie. Jest ono ładne, estetyczne i niewątpliwie oryginalne, ale gorzej z jego funkcjonalnością. Krem z imbirem zużyłam prawie cały ale nie bez problemu - mniej więcej w połowie opakowanie mi pękło. Musiałam uważać przy wyciskaniu kremu, do tego oczywiście nie mogłam już go nosić  w torebce. Całą resztę, czyli skład, zapach i działanie oceniam na plus.
 
Znacie już produkty YOPE?
Ps. Zapraszam na mojego Instagrama, właśnie trwa na nim rozdanie - do zdobycia zestaw kosmetyków :) Link do IG znajdziecie z prawej strony.

 



sobota, 24 marca 2018

Dzikie zwierzęta od Balea

Dzikie zwierzęta od Balea
Witajcie :)

W dzisiejszym poście chciałabym Wam pokazać dwie wyjątkowe maseczki w płacie. Ich zdjęcia mogliście już zobaczyć na Instagramie, chodzi oczywiście o Pandę i Tygrysa firmy Balea.
Zwróciły moją uwagę dzięki zwierzęcym wzorom, uwielbiam produkty które oprócz dobrego działania mają ciekawy wygląd. Do tej pory miałam już trochę produktów Balea i byłam z nich zadowolona, ale maseczek jeszcze nie miałam, więc tym chętniej je wypróbowałam.
Balea to niemiecka marka, dostaniemy ją w sieci drogerii DM. W Polsce możemy ją dostać w sklepach internetowych oraz na allegro, ceny są tam wyższe niż w DM ale i tak nie są zbyt wysokie.
 
Jeśli chcesz zobaczyć moje zakupy z DM to zapraszam tutaj: Primark, DM i Muller, czyli nowości zakupowe :)
 

Balea, Be A Panda

Pierwszą maseczką którą wypróbowałam była maska ze słodką pandą na opakowaniu. Przyznacie chyba, że maska wygląda wyjątkowo uroczo?

Maseczkę trzymałam na twarzy przez 15 minut, następnie ją zdjęłam i wklepałam resztki esencji. Esencję nałożyłam też na szyję i dekolt, było jej bardzo dużo. Wszystko wchłonęło się bardzo szybko, po kilku minutach nie było śladu po maseczce. Skóra była gładka i przyjemna w dotyku, nawilżenie było od razu zauważalne. Jakościowo maseczka nie ustępowała niczym maseczkom koreańskim. Byłam z niej bardzo zadowolona i z chęcią sięgnę po nią ponownie, o ile tylko ją gdzieś dostanę.
 


 
Balea, Be A Tiger

Drugą maseczką którą wypróbowałam była wersja z tygrysem. Podobnie jak panda, tygrys spisał się świetnie. Sama maska była dobrze dopasowana do twarzy, nie była za wielka ani za mała. Otwory na oczy były nieco za małe, ale u mnie to norma, zawsze je lekko rozciągam. Maseczkę trzymałam przez 15 minut, potem wklepałam resztki esencji w skórę. Tak samo jak w pierwszym przypadku maska zawierała mnóstwo esencji, wystarczyło mi na szyję i dekolt. Wszystko wchłonęło się dosyć szybko, dzięki czemu mogłam nałożyć krem z filtrem i makijaż.
 


Podsumowując, obie maski spisały się tak samo dobrze. Nawilżyły skórę, odświeżyły ją i ujędrniły. W zasadzie jedyna różnica jaką między nimi widzę to nadruk na opakowaniu, niestety nie porównałam ich składów ale pewnie były podobne. Świetnie się bawiłam stosując obie maseczki i chętnie sięgnę ponownie po maski Balea :)
Niestety ich minusem jest dostępność, tak jak wspomniałam wcześniej są one dostępne głównie w DM. W Polsce możemy ich szukać na Allegro albo w drogeriach internetowych oferujących towary z Niemiec.

Co sądzicie o tych maseczkach, chciałybyście je wypróbować? :)

środa, 21 marca 2018

peeling malinowy Fresh&Natural

peeling malinowy Fresh&Natural
Witajcie :)

Dzisiaj pierwszy dzień wiosny, cieszycie się? Bo ja bardzo. Miałam już serdecznie dość zimy, to dla mnie najgorsza pora roku. Ciągle jest zimno, jest mało słońca, wszyscy ciągle chorują... No i ogrzewanie wysusza powietrze. Pomimo ciągłego dbania o skórę i tak czuję, że jest ona przesuszona i odwodniona. Mam nadzieję, że szybko wróci do normy.
Na Instagramie pokazywałam wam ostatnio paczkę ze sklepu Eko Bańka, jedną z nowości którą w niej znalazłam był peeling do ciała Fresh&Natural o zapachu malin. Nigdy dotąd nie miałam nic z tej firmy, więc czym prędzej zabrałam się za testowanie :) 




Pierwszą rzeczą na którą zwróciłam uwagę był skład. Kosmetyk jest całkowicie naturalny, znajdziemy w nim takie składniki jak:
  • cukier
  • olej z pestek winogron
  • olej ze słodkich migdałów
  • olej arganowy
  • maliny
  • hibiskus.
Peeling jest ręcznie robiony, nie jest testowany na zwierzętach. Ma wygodne, duże opakowanie, które z łatwością można otworzyć wilgotnymi dłońmi.
Peeling ma cudowny zapach, mi najbardziej przypomina marmoladę... różaną :D Oczywiście maliny też są w nim wyczuwalne (i zauważalne) ale to właśnie róża przyszła mi na myśl jako pierwsza (może to przez ten dodatek hibiskusa). Stosowanie go to prawdziwa przyjemność. Peeling nie dość że świetnie pachnie to też świetnie działa. Jest gruboziarnisty, będzie więc dobry dla miłośników ścieraków. Właściwości peelingujące mają tu oczywiście drobinki cukru. Oprócz nich w peelingu jest na prawdę dużo różnych olejków, które nawilżają i odżywiają nasze ciało. Po kąpieli nasza skóra jest więc lekko tłusta, nie trzeba na nią nakładać dodatkowo balsamu - jest świetnie nawilżona.
Pierwsze spotkanie z marką Fresh&Natural uważam za udane. Peeling okazał się bardzo dobry, chyba jedyna jego wada to to, że dostałam małe opakowanie. Moja wersja ma 250 g, ale zainwestuję w większą ;) Oprócz peelingów Fresh&Natural ma w asortymencie wiele innych naturalnych kosmetyków - naturalne olejki do ciała, balsamy, sole do kąpieli, kosmetyki do pielęgnacji twarzy... sporo tego. Produkty tej firmy znajdziecie w sklepach z kosmetykami naturalnymi. Z chęcią wypróbuję inne produkty tej firmy :)
Znacie tą firmę? Może znacie inne ciekawe peelingi? :)
zobacz też:

wtorek, 20 marca 2018

peeling do włosów? L'biotica Biovax trychologiczny peeling czystek i czarnuszka

peeling do włosów? L'biotica Biovax trychologiczny peeling czystek i czarnuszka
Cześć :)

Dzisiaj przychodzę do Was z pewną nowością, która niedawno zagościła w moim domu. L'biotica niedawno wprowadziła nową serię Botanic, która ma za zadanie dogłębnie oczyszczać skórę głowy. Dlaczego oczyszczanie jest takie ważne?
Skóra głowy jest często pomijana w pielęgnacji. Większość z nas stosuje jedynie szampon, może czasem jakąś wcierkę albo maskę. Tymczasem jest to też skóra, to że są na niej włosy nie znaczy, że nie trzeba o nią dbać. Problemem może być nakładanie kremów nawilżających, ja nie wyobrażam sobie ich wcierać we włosy (ale i z takim sposobem pielęgnacji się spotkałam :D ). Z pomocą przychodzi nam L'biotica i seria Botanic.
W skład serii wchodzą:
- oczyszczający szampon micelarny,
- ekspresowa odżywka nawilżająca,
- peeling trychologiczny.
Dwóch pierwszych produktów nie miałam jeszcze okazji przetestować, chociaż chętnie po nie sięgnę (kiedy tylko zużyję moje pokaźne zapasy). Natomiast peeling już od pewnego czasu jest u mnie w użyciu.


Po co nam peeling do skóry głowy? Mówiąc ogólnie, peeling taki oczyszcza skórę, pomaga pozbyć się łoju, martwego naskórka i różnych zanieczyszczeń. Odblokowuje ujścia mieszków włosowych, poprawia mikrokrążenie i przygotowuje skórę do dalszej pielęgnacji. Peeling jest szczególnie polecany osobom z problemem przetłuszczających się włosów.

Efekt na włosach wd. producenta:
  • dokładnie oczyszczone włosy i skóra głowy
  • włosy uniesione u nasady
  • zmniejszenie przetłuszczania
  • zwiększona objętość włosów

Brzmi fajnie, ale co z praktyką?

Peeling stosuję 2-3 razy w tygodniu, czyli tak często jak myję włosy. Przed myciem nakładam go na mokrą skórę głowy i masuję okrężnymi ruchami. Problemem jest odpowiednie nałożenie produktu, niestety strasznie wchodzi między włosy, ale chyba nic się z tym nie da zrobić. Trochę się trzeba pomęczyć, ale dla efektu warto ;) Peeling z łatwością spłukuje się wodą, drobinki nie wchodzą między włosy. Po peelingu myję włosy szamponem, następnie nakładam odżywkę na końcówki albo maskę na cały skalp (również na skórę głowy). Obecnie używam maski Biovax z serii Jaśmin Indyjski i Mleko Kokosowe, o której możecie przeczytać tutaj: L'biotica jaśmin indyjski i mleko kokosowe .
Pierwszym efektem który zauważyłam było wygładzenie skóry głowy, włosy faktycznie były ładnie uniesione u nasady, ładnie się układały. Zauważyłam też że włosy przetłuszczają się zdecydowanie wolniej, na drugi dzień wyglądały bardzo świeżo, nawet bez użycia suchego szamponu (a zwykle muszę go użyć żeby wyglądać jak człowiek :D ). Tak więc peeling Botanic oczyszcza skórę bardzo dokładnie.

Peeling zamknięty jest w wygodniej tubce, nie otwiera się ani nie odkręca, można więc go zabrać w podróż. Ma konsystencję żelową, co sprzyja jego nakładaniu. Zapach jest bardzo przyjemny, lekko ziołowy - mi przypadł do gustu.


Za opakowanie 120 g zapłacimy ok. 19,50 zł, seria Botanic jest obecnie dostępna w drogerii Super Pharm oraz w różnych drogeriach internetowych. Polecam ten peeling, myślę że każda włosomaniaczka powinna go wypróbować.

Wykonujecie peelingi skóry głowy? Macie swój ulubiony produkt?


wtorek, 13 marca 2018

Czy warto kupić dwie pandy? Tony Moly Panda's Dream

 Czy warto kupić dwie pandy? Tony Moly Panda's Dream
Cześć :)

Lubicie kosmetyki w uroczych opakowaniach? Ja takie uwielbiam, chociaż oczywiście na pierwszym miejscu stawiam działanie, a potem dopiero wygląd. Jednak gdybym miała wybierać między dwoma takimi samymi produktami to oczywiście wzięłabym ten w uroczym opakowaniu.
Dzisiaj opowiem Wam właśnie o dwóch takich uroczych produktach. Mowa o serii Panda's Dream od Tony Moly. Miałam okazję przetestować dwa produkty: White Sleeping Mask oraz . Od razu powiem, że jeden z produktów okazał się bubelkiem, a drugi wielkim odkryciem. Jeśli jesteście ciekawi który z nich warto wypróbować to zapraszam do lektury :)


Obie pandy są ze mną od dawna, sztyft jest na wykończeniu, maska z resztą też - pewnie pojawią się w najbliższym denku. Miałam więc sporo czasu aby przyjrzeć się ich działaniu i wyrobić sobie o nich opinię.

Maska Tony Moly White Sleeping Pack jest maską całonocną, czyli taką, którą nakładamy wieczorem i zmywamy rano. Tutaj akurat nie ma zbytnio czego zmywać, maska wchłania się w ciągu nocy. Nie zauważyłam żeby brudziła pościel, więc nie musimy się tego obawiać. Maska ma konsystencję gęstego żelu, jest jasna, ma delikatny zapach. Chociaż w nazwie ma słowo "white" to nie musimy się obawiać że nasza skóra zrobi się biała. Według producenta maska sprawia, że skóra robi się promienna, wygląda zdrowo i olśniewająco. No i po prostu muszę się z tym zgodzić! U mnie maska sprawdza się bardzo dobrze. Nakładam ją zwykle na noc zamiast kremu, 2-3 razy w tygodniu. Maseczka szybko się wchłania, na skórze zostaje taka gładka, sucha, ledwo wyczuwalna warstwa. Po każdym użyciu moja skóra była rano promienna i pełna blasku. Zauważyłam też nawilżenie, chociaż nie jest ono tak dobre jak w przypadku innych produktów (np. nawilżających masek w płacie albo nawilżających kremów). Osobiście jestem bardzo zadowolona z tego produktu i mam zamiar kupić go ponownie. Maska jest dostępna w drogeriach internetowych, kosztuje ok. 50-60 zł. Swoją zamówiłam na Ebayu, kosztowała tam ok. 30 zł, razem z dostawą z Korei.




Po tej pozytywnej części recenzji pewnie już wiecie co okazało się bublem. Oczywiście był to chłodzący sztyft pod oczy. Producent zapewniał, że sztyft rozjaśnia cienie pod oczami, zmniejsza opuchliznę i działa chłodząco. Nie liczyłam na wiele, ale mimo to i tak się przeliczyłam.
Sztyft jest miękki, nakłada się go jak szminkę tylko pod oczy. Nie pokażę Wam go bo to co zostało w opakowaniu nie przypomina już sztyftu ;) Samo nakładanie jest szybkie, nie jest kłopotliwe. Po nałożeniu nie widać żadnych efektów, na drugi dzień w sumie też. Sztyft nie ma właściwości chłodzących, co mnie bardzo rozczarowało. Nie zauważyłam też żeby zbytnio rozjaśniał cienie pod oczami. Jeśli dawał jakieś efekty, to były one bardzo słabe i krótkotrwałe. Dawałam mu szansę wiele razy, ale finalnie jedyną rzeczą w jakiej się sprawdził było pozowanie do zdjęć :D Sztyft kosztuje ok 40-50 zł w Polsce, na Ebayu jakieś 25-35 zł.



Podsumowując, w moim przypadku maska okazała się strzałem w dziesiątkę, gorzej ze sztyftem. Wiem że ta seria nie jest wysoko oceniana i patrząc na sztyft to mnie to nie dziwi. Natomiast myślę, że złe oceny maski wynikają w dużej mierze z oczekiwania efektu wybielenia. Jak już kiedyś wspomniałam kosmetyki koreańskie nie wybielają skóry, często pod słowem "white" kryje się rozjaśnienie i rozpromienienie cery :)

Znacie te produkty? Co o nich sądzicie?

sobota, 10 marca 2018

Jednorożec, tęcza i panda, czyli różowa paczka od Dresscloud

 Jednorożec, tęcza i panda, czyli różowa paczka od Dresscloud
Cześć :)

Ostatnio przyszła do mnie kolejna paczka od dresscloud.pl. Tym razem dostałam nowego, różowiutkiego swopa (o tym co to jest swop przeczytasz tutaj: Porcja cudowności od Dresscloud.pl ). Jest to już mój 5 SWOP i chyba 8 paczka od Dresscloud <3 Jesteście ciekawi co znalazłam w paczce?




1. Tęczowa świeczka Primark - urzekła mnie od razu jak ją zobaczyłam. Świeczka jest duża, wystarcza na 60 h palenia, ale nie wiem czy będę jej używać. Miałam już jedną świeczkę z Primarka i niestety nie była zachwycająca, zapach był praktycznie niewyczuwalny. Boję się że i ta nie będzie pachnieć, a szkoda by było niszczyć taką uroczą ozdobę. Póki co świeczka stoi u mnie na półce, niedługo zaaranżuję sobie toaletkę i pewnie będzie jej ozdobą.




2. Peeling do ciała Treaclemoon. Na kosmetyki Treaclemoon mieliście okazję natknąć się kilka razy w moich denkach, ale jakoś nie zebrałam się jeszcze do opisania ich na blogu, może więc zrecenzuję porządnie ten peeling? Pierwsze co mogę o nim powiedzieć to to, że ma cudowny zapach, aż chce się go zjeść! Ma też całkiem sporo peelingujących drobinek, więc jeśli lubicie ścieraki to ten peeling jest dla Was.


3. Skarpetki Soxstory z motywem pączków. Skarpetki wyglądają uroczo, są wykonane z miękkiej bawełny. Bardzo wygodnie się je nosi, są wygodne i nie uciskają. Zima powoli się kończy ale myślę, że jeszcze trochę w nich pochodzę ;) W pudełeczku ze skarpetkami znalazłam też śmieszną naklejkę.


4. Zestaw próbek od Bee Yes - znacie tą firmę? Specjalizują się w produkcji kosmetyków na bazie miodu i jadu pszczelego, oczywiście produkty są naturalne. W asortymencie znajdziemy produkty do twarzy, ciała, włosów, oraz suplementy diety i kosmetyki dla zwierząt. Próbek jest 5 i są to kosmetyki do ciała i włosów. Miałam mały problem z rozszyfrowaniem co jest czym, bo niestety nie ma na nich polskich napisów, ale jakoś sobie poradziłam. Teraz pozostaje mi testowanie :)


Co myślicie o tej paczce, podoba Wam się? Jeśli również macie ochotę otrzymać taką paczkę to zapraszam tutaj: DRESSCLOUD. Więcej informacji na temat Dresscloud znajdziecie tutaj: Porcja cudowności od Dresscloud.pl . Ja tymczasem zabieram się za testowanie, nie mogę się doczekać aż wypróbuję ten peeling :)
Dziękuję Dresscloud za cudowną paczkę!


czwartek, 8 marca 2018

Denko: luty 2018

Denko: luty 2018
Cześć :)

Luty dobiegł końca, więc przyszła pora na denko. Jest to chyba najmniejsze denko w historii mojego bloga - luty był krótki, ja miałam ciężką sesję i tak jakoś wyszło, że zużycie było bardzo małe. Mam nadzieję że w marcu będzie większe, przybyło mi trochę kosmetycznych nowości więc musze zrobić na nie miejsce :D

Co udało mi się zużyć w zeszłym miesiącu?


Dwa olejki do mycia twarzy Bielenda. Pierwszy z nich to olejek różany i możecie przeczytać tutaj: RÓŻANY OLEJEK MYJĄCY BIELENDA. Drugi produkt to olejek z dodatkiem arganu, też bardzo dobry. Oba kosmetyki oceniam na plus i chętnie do nich wrócę :)


Suchy szampon Batiste. Do postu o suchych szamponach tej marki zabieram się już od dawna, mam nadzieję że w końcu mi się go uda napisać. Szampony Batiste sa moim numerem jeden od lat, uwielbiam je za ich działanie - oczyszczają włosy, unoszą je u nasady i nadają im ładny zapach. Na pewno kupię ponownie!

Płukankę z octu z malin Yves Rocher. Kosmetyk świetnie się sprawdził na moich włosach, okazał się też całkiem wydajny. Nie wiem czy do niego wrócę ze względu na cenę, moim zdaniem jest znacznie zawyżona. Póki co kupiłam sobie ocet jabłkowy i będę robić domową płukankę (chcecie przepis? :) ).


Maseczkę w płacie Balea Be a Tiger. Maseczka miała świetny nadruk tygrysa, mogliście ją zobaczyć na moim IG, a niedługo pojawi się też i na blogu.

Peeling kawowy Biolove. Mogliście o nim przeczytać tutaj: PORCJA NOWOŚCI OD BIOLOVE. Peeling był całkiem fajny, przyjemnie się go używało, a efekty były wyraźnie widoczne. Minusem było to, że zapychał wannę :D Nie wiem czy to wina olejków czy kawowych fusów, ale zawsze po jego użyciu musiałam przetykać wannę. Z tego względu nie wiem czy kupię go ponownie.


Szampon micelarny L'biotica. Mogliście o nim przeczytać tutaj: L'BIOTICA JAŚMIN INDYJSKI I MLEKO KOKOSOWE. Szampon nie był wydajny, tak jak myślałam wystarczył mi na kilka użyć. Opakowanie jest niewielkie i drogie, nie wiem czy kupię je ponownie. Chociaż trzeba przyznać, że szampon spisał się bardzo dobrze.

Jak widać nie było tego wszystkiego zbyt dużo :) Jak Wam się podoba denko?
 
Drogie Panie - wszystkiego najlepszego z okazji naszego święta!

sobota, 3 marca 2018

Makeup Revolution Conceal and Define - hit?

Makeup Revolution Conceal and Define - hit?
Cześć :)

Niedawno pokazywałam Wam nową paletkę Soph X od Makeup Revolution, dzisiaj przyszła pora na drugą nowość marki. Jest nią korektor Conceal and Define, czyli wielki hit blogów, Instagrama i YouTube. Krąży o nim wiele pozytywnych opinii, że jest tani, ma świetne krycie i jest porównywalny z o wiele droższym korektorem Tarte Shape Tape. Porównania dla Was nie zrobię, bo niestety nie mam korektora Tarte, ale chciałabym podzielić się kilkoma uwagami i moją opinią co do korektora Makeup Revolution.


Opakowanie

Jak widać na zdjęciach, opakowanie jest modne i eleganckie. Korektor wydawał mi się nieco mniejszy, jednak okazało się że opakowanie jest całkiem spore (co jest celowym zabiegiem, w środku nie ma aż tak dużo kosmetyku). Aplikator jest duży, wygląda jak aplikator od pomadki. Podobno jest on wygodny w użyciu, jednak u mnie zupełnie się nie sprawdza - na jego końcu zawsze jest dużo kosmetyku, za dużo na jedno użycie. Ale to nie jest duży problem, do nakładania używam pędzelka albo gąbki.



Konsystencja, kolor i zapach

Korektor ma bardzo lekką konsystencję, jest tak jakby pudrowy. Dosyć szybko wysycha na skórze. Zapach jest ledwo wyczuwalny i dobrze, bo korektor po prostu brzydko pachnie. Na początku tego nie zauważyłam, ale kiedy użyłam go do zakrycia zaczerwienienia na nosie to poczułam dziwną, chemiczną woń - korektora. Nie świadczy to dobrze o kosmetyku, ale mam nadzieję że skoro jest dopuszczony do sprzedaży to jest bezpieczny.
Kolor który posiadam to C6. Jest on bardzo jasny, chociaż nie najjaśniejszy. Porównałabym go do najjaśniejszego korektora płynnego Catrice. C6 ma żółte tony, nadaje się świetnie do przykrywania cieni pod oczami.


Krycie i trwałość

Bardzo dobre krycie to coś, co przekonało mnie do zakupu. Mam jasną cerę przez co wyjątkowo mocno widać ciemne cienie pod oczami, do tej pory żaden korektor nie zakrył ich w zadowalający sposób. Liczyłam na to że ten da radę i się nie zawiodłam. Krycie jest na prawdę bardzo dobre, nawet malutka ilość kosmetyku jest w stanie przykryć cienie. Korektor nadaje się też oczywiście do przykrywania innych niedoskonałości, używałam go też jako bazy pod cienie. Jako baza sprawdził się średnio, niestety cienie rozmazały się po kilku godzinach. Jednak jako mocno kryjący korektor mogę go śmiało polecić.
Niestety Conceal and Define ma jedną wadę - podkreśla zmarszczki pod oczami. Na początku myślałam że to wina aplikacji, próbowałam nakładać go palcem, gąbką, pędzelkiem, ale wszystko na nic, bo zmarszczki i tak były podkreślone. Nie było to bardzo widoczne, ale jednak inne korektory nie miały takiego problemu. Przeglądając różne recenzje zauważyłam, że nie tylko u mnie korektor podkreśla zmarszczki.
Trwałość korektora Conceal and Define to jego kolejna zaleta. Korektor nie ciemnieje, nie wyciera się ani nie rozmazuje. Trzyma się dzielnie przez cały dzień, nawet po kilkunastu godzinach jest na swoim miejscu w stanie idealnym. Na imprezę albo wielkie wyjście jest więc w sam raz.



Podsumowując, mimo wad uważam że korektor Conceal and Define jest całkiem dobrym kosmetykiem. Jego największą zaletą jest krycie, ono bije wszystkie korektory jakie do tej pory miałam. Pierwszy raz coś ogarnęło moje cienie pod oczami, za to wielkie brawa. Minusem jest to rolowanie się w zmarszczkach, ale na szczęście nie jest to bardzo widoczne. Nie wiem niestety jak to będzie wyglądać u osoby która ma więcej zmarszczek niż ja - może efekt będzie tragiczny, ciężko mi to powiedzieć. W każdym razie u mnie korektor wygląda bardzo dobrze.

Swój korektor zamówiłam na https://www.cocolita.pl/, wiem że jest problem z jego dostępnością ale polecam tam zaglądać, bo pojawia się co jakiś czas. Można go też zamówić bez żadnych przeszkód na stronie https://www.tambeauty.com/, jednak trzeba pamiętać że jest to strona zagraniczna, a co za tym idzie zapłacimy trochę więcej za przesyłkę i poczekamy nieco dłużej na paczkę.


Jaki jest Wasz ulubiony korektor? 
Obsługiwane przez usługę Blogger.
Copyright © 2016 Jednafiga Blog , Blogger